annskr pisze:jopop pisze:Kluseczko, ile to już minęło...
Przyjechała do mnie na przełomie stycznia i lutego 2006 (pamiętna noc)
(
To już tyle czasu...
To mi coś przypomniało. Dokładnie w taką noc, 4-02-2006 przywiozłam z Łodzi, od Iwci moją pierwszą kotkę - Ziutkę, pewnie mało kto pamięta bezogoneczkę, którą dziewczyny z Łodzi wyciągnęły ze schronu:
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=38 ... sc&start=0
Ziutka była taka płochliwa jak Klusia, a może jeszcze bardziej. Miałam chwile zwątpienia, ale wierzyłam, że się ułoży i miałam rację.
Oswajanie Ziutki było tym trudniejsze, że dobre parę miesięcy musieliśmy ją ganiać, zakraplać chore oczka, czyścić uszka (oporny świerzb), potem była grzybica, itp. atrakcje. Ziutka wiele dni chowała się po kątach, głaskać można było ją tylko, jak się złapało ją w kącie i trzymało na kolanach...wtedy zasypiała i przez sen się wyginała, podobało jej się mizianko. Sama jednak nie przychodziła.
Wszystko następowało stopniowo: Po paru tygodniach dawała się głaskać na podłodze lub kanapie, potem zaczęła nas witać w drzwiach i żebrać w kuchni

Kolejnym etapem było uwalanie się nam na nogach, jak leżeliśmy pod kołdrą lub na kanapie pod kocem. Nadal jednak nie lubiła brania na ręcem, noszenia, itp.
Przełom nastąpił po paru miesiacach, w czerwcu 2006, jak wróciliśmy z tygodniowych wakacji, Ziutka spędziła tydzień w domu z dochodzącą babcią:) Jak wróciliśmy, pokazała nam, jak bardzo nas kocha. Wtedy po raz pierwszy spała z nami na poduszce, udeptując mi głowę

Dopiero latem tego roku Ziutka odkryła, że warto wskoczyć na kolana. Teraz za każdym razem, jak siedzimy przed komputerem Ziutka gramoli nam się na kolanach i jedną ręką trzeba ją miziać po brzuszku.
Kicia ma jednego maleńkiego minusika, ma zepsute traktorki. Myślę, że to dlatego, że miała ciężkie dzieciństwo i nie nauczyła się mruczeć. Czasem tylko, jal przyłożę jej ucho do brzuszka to słyszę takie cichutkie mruczandko...
Nam było o tyle łatwiej, że poza pracą nie mieliśmy innych obowiązków, kotów, dzieci, więc każdą wolną chwilę poświęcaliśmy kici. Miała u nas spokój, ciszę, zrezygnowaliśmy dla niej z organizacji hucznych imprez, co kiedyś uwielbialiśmy. Jestem pewna, że jak Klusia znajdzie swój własny, kochający domek, ludzi, którzy poświęcą jej całą swoją uwagę, bo czas im na to pozwoli to i ona się oswoi. Niektóre koty potrzebują więcej czasu.
Zachecam wszystkich podczytujących wątek do przemyślenia adopcji Klusi. To jest naprawdę cudowne, jak taki mały strachulec zaczyna nam ufać i kocha...pięknie kocha.