Napisze tak. Głupich nie sieją.Sami się rodzą. I ja taka się widać urodziłam. Totalna głupielowata blondi.Trzeba prawdzie spojrzeć w oczy. Po rozum to ja w kolejce na pewno nie stałam.
Ale do rzeczy. Całą prawdę napiszę ku uciesze wrogów i współczuciu przyjaciół.
W czasie załatwiania sprawy (kociej oczywiście) przez telefon znajoma wspomniała,że spać nie może. Bo u innej w garażu siedzi maleńki kotek.Taki co to w dłoni tylko się mieści.Wlazł przez dziurę a na zewnątrz są psy w sztuce 6 .Zagryzają wszystko co się rusza.Kotek maleńki,zdrowy...Może trafi do Celestynowa.A ,że ta pani zajmuje się zawodowo kotami to nie miałam powodu nie wierzyć. Pomyślałam o Ufiaczku. Jemu towarzystwo mocno by sie przydało.Lepiej rozwijałby się, humorek miałby lepszy i apetyt. Smutasy by go tak nie dopadały w tym kontenerku.Trudno,zadecydowałam na tak, myśląc o naszym kocim bobasie. I nie tylko. Mamuśka

zaraz się znudzi i babci bachorka zacznie podrzucać. A tak dwójka zajmie się sobą. Mąż znajomej zaofiarował się,że przywiezie.A ze szliśmy do weta z Igunią to poprosiłam o podrzucenie do lecznicy.
O święta naiwności. O rozumku malutki i duszo łatwowierna.
Przyjechało.Biedne, zafaflunione oczyska, chude bure i w dwóch ludziowych łapkach się mieści .Takie na oko 8 tygodniowe. Co było robić.Odesłać?
Wet litościwie nic nie powiedział.Choć mocno łepetyną kręcił.I te oczy. Bez zachwytu ,pełne nagany. Ma rację.Świętą. Ale co ,miałam dzieciaka do schronu odesłać?
Pani już dzwoniła zapewniając o jego zdrowotności. Oznajmiła,że nakarmiła go mlekiem z cukrem,mielonym mięskiem i przemyła oczki oksykordem.
Trafiło do klatki.