Trochę po całonocnej (po trosze przypadkowej pracy - ech, powiem tyle, że znajomym urodziło się tej nocy dziecię)... padam na twarz, ale jest dobrze.
Po pierwsze bardzo gorąco, serdecznie i mocno dziękuję za zaufanie jakim obdarzyła mnie Monika i Pani Ewa (pozdrawiam i ściskam).
Ostatecznie wyszło na to, że Burego nie dostałam (btw, Bury! jak tam Twoje wydmuszki? moczą sie już w formalinie?), za to mam zaszczyt gościć pod swoim dachem księżniczkę z tych najdelikatniejszych. Jak to to ślicznie miałczy - jeszcze nie słyszałam takich dźwięków... A mądra jest w istocie.
Podróż minęła bardzo spokojnie - "ręka nie taka zła, na ręce można nawet zasnąć i transporterek nie taki straszny"
Raz ostentacyjnie zwróciła uwagę 2 panom, co to zbyt głośno rozmawiali i bezczelnie zakłócali jej spokój podróżowania...
- Miauuu! - karcąco-pytające wydała z siebie...
Nie pozostało mi nic innego, jak wytłumaczyć panów... i obiecać, że w domu nie będzie głośno...
- Miauu

- skinęła głową, patrząc mi prosto w oczy, po czym legła, by znów zapaść w sen pociągowy.
Prawdę powiedziawszy, Maleńka, miała mnóstwo wrażeń... Czwartek - cięcie... dziś podróż w aucie, jadącym z piskiem opon

w pociągu i autobusie... no i nowy dom... zupełnie inny, w którym tylko ja (bo jakby się do mnie już przyzwyczaiła tyci) byłam/ jestem czymś w miarę bezpiecznym. O bezpiecznych miejscach jeszcze słów kilak za chwilę.
Rozgościłam pannę w łazience... kuwetka, jedzonko, piciu, ręczniczek do polegiwania... ale co tam ręczniczek, pffff... co tam kuwetka, pfff... nie ma to jak własny prywatny osobisty tymczasowy zapewne (na rychłą korzyść parapetu) punkt obserwacyjny:
załączam dokumentację:
http://upload.miau.pl/3/29636.jpeg
Maleńka zjadła... choć początkowo, pomimo tego, że była wściekle głodna, nie chciała wyjść z kryjówki... sposób się znalazł - cierpliwe tłumaczenie, spokojnym ciepłym głosem i wabik w postaci ufajanego w jedzonku palce... posmakowało na tyle, że wyszła...
Już z górki - dała się pogłaskać...
Delikatnie obmyć nawilżoną szmatką (niestety miała mały kupny wypadek po drodze - prawda Monika?).
Myjąc ją po jedzonku na kolanach, tłumaczyłam, że tak robią kotki... że trzeba myć się... a ona taka piękna będzie bez tej kupy na boczku

Podziałało....
Później odpoczywała... później się bratałyśmy... dała się nawet wyczesać i śmiem podejrzewać, że podobało się jej to nawet... nie... niestety jeszcze mi nie mruczała... to za wcześnie... niech się laska wyluzuje...
Ba! Nawet, po kilku moich zaproszeniach, odważyła się wyjść z łazienki:
http://upload.miau.pl/3/29635.jpeg
Później przebiegła spłoszonym kłusem po domu i delikatnie musiałyśmy znów wrócić do łazienki... za duża nieznana przestrzeń...
Teraz sobie śpi w kuwecie - rrrany ta kuweta to jak wielka pustynia dla tego maleństwa... nie mam serca jej przenosić, przestawiać ingerować w jej spokój... Niech sama decyduje....
Acha, szef goi się ok... żadnych wycieków, nic z tych rzeczy.... obserwuję... jak tylko trochę wydobrzeje, idziemy do weta na przegląd posterylkowy i odrobaczywimy (z żyjątek wewnętrznych i zewnętrznych)... a za czas jakiś szczepienia...
Będzie doskonale... tylko muszę dać jej tyle czasu, ile potrzebuje ten mały ufol na adaptację i odetchnięcie po tylu atrakcjach...
Btw, chyba szukamy nowego imienia.... ta księżniczka zasługuje na wielkopańskie imię... liczymy na propozycje - wypróbujemy i zobaczymy, które jej jaśnie posrebrzonej pani przypadnie do gustu...