Mrusi imię wzięło się oczywiscie od mruczenia. To jest koteczka, która zaczyna mruczeć, kiedy się tylko do niej odezwać. Własnie przed chwilą zrobiłam eksperyment, to działa niezawodnie. Ja do niej: Mrusiu kochana, a ona do mnie mrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr...............
W związku z Mrusią zaczynam się zastanawiać nad przeznaczeniem. To już trzecia jesień pod rząd, w której przygarniam czarnego kotka, z białymi znaczeniami.
Pierwsza była Pippi w 2007 roku. Czarna koteczka w tragicznym stanie, która własciwie po 2 tygodniach stanęła na nogi. Jedyny widoczny efekt ciężkiej choroby, to siwizna. Następnej wiosny Pippi znów wróciła do swojego czarnego koloru.
Siwiutka Pippi.Drugi Maciuś w 2008 roku. Maciuś właściwie nie był bardzo chory. Miał infekcję, chore oczy, ale oprócz tego jadł, rósł. Tylko, że infekcja nie chciała się leczyc, a po miesiącu u mnie Maciuś przestał jeść i w ciągu tygodnia odszedł ode mnie - na FIP.
Nie mam lepszego zdjęcia Maciusia, nie zdążyłam zrobić.I teraz Mrusia. Na szczęście najzdrowsza z tej trójki. I z charakteru podobna do Pippi. Dzielna dziewczynka. To mnie optymistycznie nastawia do przyszłosci, bo Pippi znalazła bardzo kochający dom.