

Wstałam wcześnie, odwiedziłam Bunię, zrobiłam jakieś zakupy i podjechałam do Sreberka. Była, była głodna, ale dostała mnóstwo jedzenia. Potem podjechałam do Doroty po klatkę-łapkę. Rower zostawiłam i obie ruszyłyśmy na piechotę z klatką na łapankę. Po drodze Dorota nakarmiła dwóch kocich panów, czyli Atola i Walentego. Koło domku nie było Lilii, czarnego kocura też nie, tylko kocia mama. Zobaczyła klatkę i odeszła. Zaniosłam ją więc na parking w pobliżu schodów, zrobiłam coś w rodzaju ścieżki z kawałków mięsa. Kotka była głodna, Dorota widziała, że do klatki weszła, ale zaraz się wycofała i już nie przyszła. Trzeba było klatkę z powrotem zatargać do piwnicy. Wracając już rowerem zobaczyłam kocią mamę koło bloku, przybiegła i już bez strachu jadła z miski. I tak to wygląda. Zmęczona jestem bardzo, bo to jednak kawałek, a klatka ciężka. Trudno, jeszcze spróbujemy, ale chyba nie jutro.
waanka, ślicznie Ci dziękuję za pomoc


