Szkody muszą być. Iczasem szkody są mnej warte niż akcja "po".
Nasza Tami jest naszym ukochanym dzieckiem. Od razu sprostuję wszelkie domysły. Idzie do adopcji jeśli ktoś w niej się zakocha.
Jednak kochamy ją bardzo z powodów różnistych. I jest rozbestwiona jak dziadowski bicz.
TŻ często ćwierka do niej czułe słowka i gada, że nikt tak jej nie ukocha jak on. Do mnie to już dawno tak się mu oczy nie świeciły. Ale ja nie krecę zalotnie pupą ,nie macham ogonkiem i nie uwalam się cabasem na stół wywalając brzuszek do mizianek. O mruczeniu nie wspomnę.
Musimy z brakami żyć.
A więc Tamunia dnia pewnego, raczyła była podskoki na ukochanym drugim obiekcie uczuć TZ wyczyniać. To jest na telewizorku.

Nie pomogło odciąganie kota, klaskanie i inne sposoby odstraszające. W pokoju było tylko słychać
Tami, Taaami, TAMI, tami... A Tami miała gdzieś i kicała do momentu jak telewizorek się rozłączył. Tami wreszcie antenkę wyrwała jak na rancie się jej omskła smukła nóżka.Mało gramotna z niej istota i mało co nie porysowała obudowy próbując zahamować ześlizg.
A paniusia niedobra , czyli ja, z wrzaskunem podeszła i kabelkiem wyciąganym spod kota machając, kocika w tyłek pacła. Kabelek tylko się omsknął po grubawej pupie. Ale gówniara do karcenia nie nawykła raczyła oczy warte spodków wielkich wybałuszyć , mina płaczliwa się zrobiła i kot... zniknął. TZ widząc ją , od razu się zorientował, że coś nie tak (wcześniej jednak sprawdził tv

) . Zostałąm wzięta na przesłuchanie. Ileż ja się jej naprzepraszałam. Ileż ja się TZ natłumaczyłam. Tulił kocię i razem na mnie pomstowali.
Pani niedobra biła kotecka, biła...to my ją zbijem..zbijem...daj buziaka nie będzie boleć... I tak w tym tonie...
Tami kilka godzin udawał, że mnie nie ma. Dopiero wyrko przebłagało ją i...kabanos w mojej łapce. Bo kabanosem fajnie się bawi. Na kocyku, pod kołderkę fajnie się zakopuje drapiąc nóżki moje. Nawet jęknąć nie śmiałam.
Potem się wyjaśniło ,że na ciemnej obudowie muszka była i pierdoła nie mogła jej upolować.