Leniwa sobota. Sorruś przykleił się do mnie siejąc radość ale i niepokój.
Wywalał brzuniek do mizianek. Nadstawiał czółko do całusków. Mruczał i wdzięczył się. Spał wtulony we mnie.

Myszorek pisze:za Soreczka nieustannie trzymam kciuki, jak i za wszystkie twoje kotki , łacznie z Gabrynią i malcami. Te teresy to powinny dostać niezłego kopa w dup...ko. Z tego co piszesz, one to robią Tobie na złość, tak mi sie wydaje. Może Gabrynia jest słaba, nie daje rady dzieciaki przerzucić gdzieś dalej. Pisałaś, że ona nie jest do końca sprawna, nie doczytałam chyba jakiegoś Twojego watku, , któryś przegapiłam, a co jej jest, sory za głupie pytanie, ale nie bardzo mogę się dokopać do innych watków, bo z tel sobie podczytuję
Gabrysia pojawiła się w tamtym roku coś w marcu? lutym? Wiem, że spadł wtedy śnieg a ja zauważyłam pod wózkami sklepowymi kulejącego kota. Myślałam, że Szyli coś się stało. A to był nowy futer. Gabrynia nie ma tylnej nożynki. Od stawu kolanowego. Podjęte próby wyłapania jej spełzły na niczym. Zauważyłam ,że jest to chyba kota i to w ciąży. Omijała łapki a potem znikła. Podejrzewałam, że urodziła. Trwało zanim znalazłam jej gniazdo. Pierwsze zniszczyli bezdomni. Drugie "balujące dzieci".
Kocica doskonale radzi sobie na wolności. Jest podwójnie ostrożna. Poprzedni miot przenosiła co 7 dni. Jeśli trzeba potrafi zaatakować. Bardzo dba o dzieci. Bardzo. Jest oddaną matką.
Teresy nie ułatwiają jej opieki nad nimi. Już wczoraj rano idąc do dzieci zauważyłam po zmajstrowanym "dachu" ,że znowu grzebały przy gnieździe. Okazało się, że wstawiły nowe pudło wywalając moje okrawki polarów i kocyków. Tzw "dach" został poruszony. Musiałam poprawiać bo z folii lało się do misek. Poza tym widać z dala, że to ordynarna konstrukcja przez "falbanki" między prętami wiszące. Pod karton włożyłam grubą folię by nie mókł. Niebo było pochmurne mocno. Wywaliłam miskę z mlekiem skisłym. Miskę jaką zostawiłam z wodą dla kocicy i ptaków.
Gabrynia i dzieci były całą sytuacją zdenerwowane. Ona na syczała na mnie jak tylko podeszłam. Gdy kładłam jeść walnęła mnie łapą , atakowała. Dzieci siedziały w paletach. A już całą rodzina czekała na mnie i żarcie. Nałożyłam i poszłam.
Dziś rano widzą ,że znowu grzebały przy folii dachowej.Czyli są falbanki. Prawie rodziny nie widziałam tylko czarnuszka i biało-grafitowego ,chowających się w deskach. Dołożyłam przyniesionych polarów. Zauważając przy tym, że wyrzuciły moją malarską folię spod kartonu. Zastąpiono ją przedartymi na pól dwoma cienkimi reklamówkami. Niestety, wzięły się też za
porządki w okolicy. Dzika akacja wypuściła w trawie pędy. Rozrosła się jak krzak. Częściowo zasłaniając rodzinę, która często w jej okolicy leżała. Gałęzie z kolcami były też taką niby barierą dla kręcących się psów czy ludzi. Ochraniały koty. Ale zaczepiały się o ciuchy jeśli nie uważnie się szło. Niestety, wszystko zostało wyłamane przy gruncie a witki wyniesione zostały. Celowe działanie.
Dziś sklep zamknięty. Będzie deczko spokoju. Mam nadzieję. Nie pada. Słoneczko wychodzi. Może wyjdą w trawkę i odetchną. Martwi mnie ,że nie zjedzono wszystkiego. Choć wątróbka była spałaszowna. Więc Gabrysia jest. Malce skończyły dopiero 5 tygodni. Spędzają mi sen z powiek.