Dobra, jestem. Wieści bezpośrednie z nowego domku będą dopiero w poniedziałek, bo domek w stadium tworzenia i jeszcze nie ma netu.
Wiewiór w ostatniej chwili wyciął nam numer i postanowił pokazać, że jest jednak dzikim kotem

. Dystans ucieczki 0,5 metra i ani centymetra mniej.
"ja wiem, Duża, że ty coś knujesz". A kumpel w aucie czeka nerwowo, bo w Kielcach ma być na konkretną godzinę.
Jak zaczęło się robić ciasno z czasem, nie wytrzymałam. Zastawiłam klatkę łapkę z przynętą na W. Drugi talerzyk z tym passsskudztwem postawiłam w transporterku - w jednym albo drugim miejscu się złapie. Cała akcja wymagała uwięzienia reszty kociarni w łazience, żeby żadne do przynęty się nie dobrało. W końcu upojny zapach, nad którym pracowały sztaby specjalistów od wciskania kitu naiwnym zadziałał - dziki kot wszedł do transporterka. Ufff... Jedziemy.
W czasie drogi Wiewiór mnie kompletnie zaskoczył - początkowo zakopała się pod kocyki, ale już po pół godziny jazdy spod kocyków pokazał się bury nosek i wąsy, a właścicielka tychże pogłaskana rozmruczała się na dobre. Muszę oficjalnie stwierdzić, że transporterek z klapką rewizyjną jest super - przez większość czasu mogłam kotę głaskać, miziać, drapać za uszkiem. Bałam się awarii - zasikany długowłosy kot to mogła być ekstremalna przygoda. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło.
W nowym domku koć dostała własną, nową kuwetkę (prześliczną, zieloną, pod kolor oczu

) i gerberka na talerzyku z DT. Gerberek zniknął natychmiast. Kuweta została użyta dopiero w nocy.
Tego samego dnia na nowe śmieci przyjechał też rezydent - piękne, wielkie czarne kocisko z białym krawatem i białą plamą po bródką (nie wiem czemu, cały czas mówiłam do niego "Blenderku"

).
Z Wiewiórą wymienił kilka "syków zapoznawczych" i wyruszył na zwiedzanie. Wiewióra odczekała do zgaszenia światła i ruszyła na mizianki do tymczasowej Dużej. "Dobra, nie mam konkurencji w łóżku, to ci teraz nie odpuszczę: MIZIAJ!!!" I tak do rana, z przerwą dwugodzinną. A potem wykorzystała przeprowadzkowe niedoróbki drzwiowe i wypuściła się na wycieczkę. Bez większych konsekwencji - rano odnalazła się pod nieobudowaną wanną i bez większych trudności spod niej wyłuskana.
Zajęła upatrzone wcześniej strategiczne miejsce za rozłożoną na części szafą i nawet czasami udawało się ja przekonać, żeby stamtąd wyszła. Chrupała suche, piła wodę, zjadła gerberka.
Ostatnie wiadomości sms-owe z domku: Wiewiór głaskany mruczy, strzela baranki i nawet już coraz bardziej wychodzi. W nocy zwiedzała, zapoznawała się z Klakierem (cokolwiek to znaczy

) i miauczała. Marta pisze, że brzmiało to tak, jak kotka nawołująca kocięta.
Wiewióra u nas była zupełnie milcząca - odezwała się może ze dwa razy.
Tęskni okruszek...