Wieczór. Janusz w pracy na cały dzień. Grzeję zupę dla niego a wkładką kiełbasianą. Zerkam na zegarek, że już późno jest a jego nie ma. Zaraz zrobi mi się zapiekanka z brejki jaką upichciłam. Poruszenie kotów daje znać ,że facet wraca. Uliś drze ryja pod drzwiami. No to jest blisko. Idę wyłączyć ogień.Facet nie lubi gorącego to akuratnie wsio ostygnie zanim zabierze się do szamania. Wracam na fotel. Oglądam Robin Hooda w mojej ulubionej wersji. Z Crowem i Blanchett .
Janusz zanosi zakupy do kuchni informując, że nerek nie ma. Znowu.
Ubrany jeszcze wchodzi do pokoju, ciężko siada i zdejmuje czapkę.

Co jest? oświadczać się będzie

czy co innego
Jest sprawa rzecze poważnie gapiąc się na mnie
Mówię ,że jest sprawa!
Cholera, kota masz w aucie?
Nie! Został w pracy.Nie wiem czy mam przywieźć. Młody, brudny, Andrzej go w budzie zamknął. Ktoś podrzucił.
No to jedź.Wziął TŻ transporter i przywiózł (zgodnie z oświadczeniem) chudą i brudną biało-rudą dziewczynkę. Smar na niej samochodowy wtarty. Wyciągnęłam 22 kleszcze. Z tyłka leje się woda. A w tej wodzie wszystko. Kolki i trawa i jakieś śmieci. Żarła co popadło. Pupina odparzona okropnie. Nos zatkany. Testy ujemne. Badania morfologii w miarę ok. Waży około 2 kilosów. Ma 8 miechów. Na Synuloxie i Metronidazolu jest. Oraz na GastroIntenstinalu. Suche mam. Saszetki kupiłam u weta. Dziś zamówię. Na szczęście je i kuwetkuje. Miziak jak cholera. Choć przy zastrzykach walczy jak lew. Prawie gabinet zdemolowała. Siedzi w klatce i odsypia. Strzelając jak z katapulty swoim odchodem produkcyjnym. Gaduła okrutna.
Przedstawiam Marion.


