Dziś idę do rehabilitantki by mi ćwiczenia wybrała. Od przyszłego tygodnia zaczynam. Nareszcie na spokojnie bez biegania w między czasie z i do pracy. Rozliczania godzin nieobecności z urlopu. A wcześniej "załatwianie" z dyrekcją pozwolenia bym mogła wychodzić podczas godzin pracy.
Już widać zmiany w kocim zachowaniu. Czarnuchy bardzo lgną do mnie. Tak nieśmiało , pod osłoną nocy, kładą się na mnie i szczypią dłonie bym je głaskała. Tylko Maximek unika mnie jak ognia. Mocno mnie nie lubi za stres związany z kuciem. Czekamy na sygnał, że mam robić badania i jedziemy usuwać zęby Korkowi i Maximkowi.
Rano jest okrutnie ciemno. "Moje" kotłowniane jeże wyniosły się chyba. Nie widać ich ani śladów bytności. Martwię się bo doskonała miejscówka była. A i ja naniosłam liści by miały w czym wybierać.
Leśna Bunia ,gdy Iguni nie ma, już nie jest taka wylewna. To mała ją nakręcała. Ale nowy Jacuś (tak dostał na imię) co rano jest. Znają się z Bunią. Ona spokojnie znosi jego obecność. Nawet noski noski bywają. W spadku po Idze zostało Busi gadanie. Lubię ten moment gdy idę w ciemnicy , zapalam czołówkę, i latarenki jej oczu zaczynają błyszczeć. Jest, czeka.
Robią naszą ulicę. Od wielu tygodni jest pył i okrutny hałas. Prawie nie widuję kotów więc może i jeżom było za dużo.
Teraz kolczaki mają młode więc jeśli nie nadrobią wagi i nie nabiorą sił nie mają szans na przetrwanie zimy. Ponoć i młode wiewiórczaki się urodziły. Powariowała przyroda.
W lesie jest okrutnie ciemno. I bardzo cicho. Tylko szelest konarów poruszanych wiatrem daje pogłos. Jak w horrorze. Prawie znam na pamięć ścieżkę ,którą chodzę. A i tak zaczepiam o jakieś konary co złośliwie wpadają mi pod stopy.
