jutro nie pracuję, wzięłam wolny dzień, bo w sobotę mam egzamin a nawet nie zajrzałam do notatek z tego przedmiotu

ale za to będę miała małą na oku. Oczywiście do lecznicy pojedziemy, ale już nie na wariackich papierach i z "przechowalnią" dla kota, chociaż Ania Zmienniczka znów zaproponowała takie rozwiązanie, żeby malutka dostawała regularnie swoje kroplówki. No ale będę w domu, więc nie ma potrzeby.
Ogólnie mała ma bardzo zgazowane jelitka, ale oprócz dwóch pawików (w tym jeden śliną) w czasie całego trwania choroby - nie wymiotuje. Biegunka jest straszna, musiałam w tej duzej klatce przysunąć jej kuwetkę bliżej posłanka, bo nie zdąża

Z drugiej strony Ani mówiła, że dziś mała się spinała, próbowała coś wykupkać i jakby nie mogła, potem poleciała ta paskudna pomarańczowa woda.
Ania Zmienniczka skłania się w opinii ku jakiejś odmianie panleuko, dziwnej, bo bez wymiotów i mała stosunkowo ładnie wygląda jak na pp, ale jednak. Teraz testów nie powtórzymy, bo Kilia dostała surowicę, więc test wyszedł by na bank dodatni, nawet jeśli nie jest to panleuko, ale ja już w to nie wierzę
Pocieszające jest, że zaczęła jeść. Na razie pomalutku, niewielkie ilości, ale dziamie. Po powrocie z lecznicy na przykład rzuciła się na chrupki. Grzechotała i grzechotała, zjadła pewnie z 5 sztuk, ale zjadła. Dałam jej też odrobinę indyka - też został przyjęty

Latam do klatki, jak tylko słyszę kopanie w żwirku, bo niestety - jak pisałam - czasem koteczka popuszcza, zanim dojdzie do kuwetki, myję tę kletkę i myję, piorę kocyki i ręczniczki, bo jej się ulewa z tyłeczka. Biedniusia jest bardzo. Zakopuje się w kocyk, jest wychłodzona, ma obniżoną temperaturę. Leży na poduszce elektrycznej, w piecu palę jak wściekła...
Obserwuję Timura i liczę dni. Dziś 10-ty od kiedy Kilia jest u nas...