Mam wrażenie ,że wpadłam w wirek jakowyś. Gdzie wirowanie jest nastawione na super maksa. Czasu na odpoczynek za bardzo nie mam.Ale mój kręgosłup i moje ciśnienie stara się przemówić mi do rozuu. Wątpliwej jakości ale istniejącego w jakiś tam resztkach

Mówię o rozumku.
Co do płota i mojej
gazelej gibkości
Spalenizna jest moją długą obsługą. No, może nie aż tak długą latami myśląc. Koty tam bytujące odkryłam przypadkiem.Spaceru mi się zachciało.

Spaceru, gdzie oczydła moje ślepawe, strzelały na boki .Miast wlepiać się pod nogi coby sobie bucików nie uszargać. Lub nie wywalić ciałka skromnego. Ale nie, oczy strzelały na boki. I miast przystojniaka ludzkiego co by na mnie jopił się z zachwytem, ustrzeliły koty na ganku zdezelowanym siedzące. Sprawa dalsza jest znana. Ruszyłam na rekonesans i stwierdziłam, że koty są. Tylko brama jest na super kłódę zakluczona. Ale co to dla mnie.

Jako znany pogromca płotów dygałam ci ja sobie kilka miesięcy przez tenże płot. Z siatami pełnymi dobra wszelakiego. Woda, chrupy, michy, posłanka... co mogłam to przecipiałam przez rancik. Ale siebie musiałam przedygać chałupniczym sposobem. Zawiesiłam się nie raz i nie dwa. Ale z wielkim heroizmem

to robiłam. Znaczy się bystrym "skokiem" pokonywałam przeszkody. Trzy burasie, malunie i chore, także przez ten płot w parcianej siacie, transportowałam. Wpierw , to muszę wspomnieć

, zawróciwszy głowę o 5 rano Agnesce. Rycząc i rozpaczając pytałam co ja mam z nimi zrobić

Dla usprawiedliwienia napiszę ,że w domu już było malców na butelce dostatek. Dla TZ-ta znaczy. Jego też z rykiem rozpaczy obudziłam

.
Historia została opisana więc zmilczę dalej. Ale Agnieszce nie odmiennie wdzięczna jestem

za wsparcie.
Wracając do tematu

Bo ja długo mogę przemyślenia wtrącać
Wraz z ociepleniem klimatu, znaczy się z porami roku, zaczeli się pojawiać pijący i parzący

co to odosobnienia szukają.Z powodów różnych.

A mnie się para dwóch głów się trafiła recywistyczna.I ta para raz przeze mnie została przydybana kiedyś tam. Oni obłapiali się z rumieńcem zachwytu
sobom. Ja z rumieńcem na licu i w uświechtanej kurtałce, prosiłam by sobie nie przeszkadzali.

Nawet nie chcę myśleć jak to wyglądało .

Bo i tak wdeptałam do środka. I już! Gadałam ,że ja tylko koty nakarmię. A oni niech sobie nie przeszkadzają. Czyli wsypię suche, naleję wody i mokrego nałożę. No, jeszcze prosiłam by cicho zachowywali się bo koty płochliwe są. A ja już postanowią wynieść się spod dachu (ludzie) to niech suche wstawią na powrót pod ten dach by nie zamokło. Bo z ich "winy" to suche na zewnątrz wystawić zmuszona byłam.
Sytuacja powtarzała się. Spotykałam ich często. Mili, zabawni i życzliwi. Za którymś tam razem pytają jak ja włażę ,że nie słyszą mnie. Brama jazgocze strasznie.

Jakże się zdziwili

,że przez ramki płotu przeskakuję bo ...zakluczenia wierzejków od miesięcy nie ma.

Boże miłosierny gapowiczów wszelkich

. Tyle tygodni obok bramy przechodziłam.Szybko i pośpiesznie, co dzień. I możliwości ludzkiego wejścia nie zauważyła moja bystrość. Zarejestrowałam kłódę wielgachną kiedyś tam i...na tym pozostało. Ot, blondynka pamięciowa w każdym calu
