Wczoraj późno wróciliśmy od weta z Lewuskiem. Jaki to dobry kot! Dał sobie zrobić wszystko. Wyhodował sobie, niestety, bakterie w nosku. Czyli zakaził . Zbyt ich jest mało by nastawić na posiew. Doszłyśmy obie do wniosku (jak to dumnie brzmi

),że Lewusiowi musiało wrócić kk i stąd zaognienie ranek. Drapał sobie nos, wycierał, kichał, przecierał łapką. Dostał przedłużenie sterydu i antybiotyk. Wrócił głodny. Reszta też głodna jak cholera.
A tutaj w sklepie ner i wątróbki nie dowieźli. Zeżarli Bozitę choć nie każdy był zadowolony.
Przy płaceniu Janusz dostał czkawki. Za 2 tygodnie kolejna wizyta.
Dziki dostały puszkę. Znaczy się puszki. Lało jak cholera. Przyszedł tylko Kajtuś i właścicielski Rudy. Cały mokry bo dziad nie umie się schować. Wpuściłam go na klatkę wcześniej nakarmiwszy.
Rita wczoraj już nic nie jadła. Córka mówi, że zielone gluty z noska jej myła. Głównie spała. I to z nami też. Co niepokoi. Jedynie na rzygi się zerwała. A mnie przy okazji. Nad ranem też się jej ulało. Dałam leki p. wymiotne i uspokoiła się. Zjadła porządną miseczkę swej brejki. Nie wydmuchała jej przez nos, nie dławiła więc chyba ok jest.
Jeszcze te zrywy i wydziczanie się jej coś uszkodzi. Gdy wychodziłam bawiła się jak głupia. Może kłaków się nalizała bo ostatnie dni mocno się myła. Ona nas wykończy nerwowo.
Z inszych, dziadowskich wieści ... padł Januszowi telefon. Na amen.

Nie da rady reanimować. Jutro musimy jechać w dalszą trasę a GPS posiało. Mój nie łapie sygnałów i rwie jeśli już cosik się wyświetli. Jak to się człek przyzwyczaja do dobrego. A tak mu się nie planowało ruszyć tyłka we wtorek. A tak nam szkoda forsy na jakiś nowy sprzęt.

W samej lecznicy zostawiliśmy niezłe aparaty

I to nie jeden.
Aaaa , a mój pierdolną* podczas ostatniej łapanki o beton i coś się poprzestawiało z dźwiękiem i chyba coś jeszcze. Niby stary grat ale żal.
