Może nie powinnam pisać ale muszę się wygadać. Bo się uduszę. Gnębi mnie to okrutnie.
Ale po kolei.
Dzwoni "moja" Ania. Tak zbulwersowana ,że nie mogłam jej zrozumieć. Deczko trwało zanim do mnie dotarło to co mówi.
Ale po dalszej kolei.
Do Ani zadzwoniła nasza wspólna znajoma działająca w TOZ-ie. Nie mylić z moim ulubionym

Agnieszka pracuje w Rossmanie. Skontaktowała się z nią uczestniczka TOZ-u, która spotkała starszą panią. Od słowa do słowa wszystkiego się dowiedziała. Pani jest karmicielką. Ma rozległy teren. Nikt jej nie pomaga. Karmi w lesie, włazi mimo wieku na kotłownię, dodatkowo na karmniku kotłownianym za płotem, karmi pod blokiem jednym i drugim, w piwnicy, pod sklepem i przy kiosku. Ledwo daje radę. Mąż chory. Syn nie pomaga. A ona zgarnia wszystkie koty w tym ostatnio z uszkodzoną łapką. Ona wydaje ostatnie grosze by wszystko obrobić.
Aga ma pretensję do Anki, że ta znając ją ( bo pani się do tej znajomości przyznała) nie udzieliła jej pomocy. TOZ szykuje tej "biednej" pani paczkę. Podziwiając ją i litując się nad jej zaangażowaniem, rozległym terenem, dzielnością i wiekiem.
Tą panią okazała się być p.Teresa Pierwsza.

Ankę szlag trafił. Dosłownie.
Wyjaśniła w czym rzecz. Że p.Teresa Pierwsza owszem karmi koty pod swoim blokiem, na stołówce kotłowni i w piwnicy ale z mojej karmy jaką jej zostawiam. Jak nie zostawię to dzwoni z pretensjami. Może i dokłada jakieś saszetki ale ja jej zostawiam także. Nawet gdy byłam chora Janusz dostarczał jej żarcie mokre+suche+puszki. A jak lepiej się poczułam to ja już wszystko szykowałam. Ona przychodziła i odbierała gotowce. Wyjaśniła ,że nie prawdą jest włażenie na teren kotłowni, odławianie kotów a przede wszystkim kłamstwem jest karmienie pod blokami, sklepem i w lesie. Gdzie nawet nie wie, nie zna miejsca stołówki. Nie zna kotów. Że kot z uszkodzoną łapką jest u mnie. Złapany przez nas czyli Ankę, mnie i Janusza.Że trwa zbiórka na niego bo ostatnie koty u mnie powaliły nas finansowo. A wszystkie są z terenu kotłowni. Tegoroczne. Więc jak p.Teresa Pierwsza ich nie zauważyła skoro włazi tam, stawia budki i karmi? Powiedziała, że nigdy żaden kot do niej nie trafił. Że dobrze żyje z OTPZ ale jak koty chore czy pomocy potrzebujące to ja i ona, Anka, zajmujemy się odłowieniem i szukaniem pomocy w leczeniu. Ona tylko do mnie dzwoni a ja nie umiem kota zostawić. O karmie, którą dostaje z OTPZ też wspomniała. Że oddaje synowi bo ..."nasze tego nie jedzą". Powiedziała powyższe i wiele, wiele innych rzeczy jakie znała.
A ja poległam. Powiedzcie mi, wyjaśnijcie...jak można tak kłamać!? Wykorzystując to co ja mówię, gdzie chodzę. Przypisywać sobie nie swoje "zasługi"?! Wręcz mi jest niedobrze. W lesie NIGDY nawet skórki od chleba nie położyła w misce. To samo pod sklepem czy kioskiem. Czy w śmietniku gdzie może przychodzi maleństwo, które zauważył Janusz.
Wczoraj, na prośbę Agi i Wioli (tej od litości i paczki) zgodziłam się na ich przyjście. Obeszły teren. Zobaczyły co i gdzie. Były w domu. Widziały bajzel koci, klatki, Sorrunia. Było miło i fajnie. Ja nie mam nic do ukrycia. P.Teresa Pierwsza nie zgodziła się na wizytę. Na okazanie zgarniętych przez siebie kotów. Na dokładne oprowadzenie po terenie.
Zgodziłam się na wszystko by udowodnić kłamstwo. Oprowadziłam po każdej dziurze. Pokazałam ukryte budki. O których tamta wie choć nie zna miejsca, ale się przyznaje. Pokazałam miejsce bytowania maluszków. Widzieli Molly i Maximka. Poznały ich historię i tragiczną historię rodzeństwa. Poznały historię każdego kota o którego zapytały u mnie.
Jest mi źle. Bardzo. Opowiadałam jej historie w dobrej wierze. NIGDY nie sądziłam ,że tak zostanie to wykorzystane.
One też są w szoku wielkim. Anka jest zła jak cholera. A mnie jest normalnie smutno strasznie.
Zostawiam co rano jedzenie. Na koty wszak się nie obrażę.
Ale nie wiem jak się zachować gdy ja spotkam.
Cieszę się,że szybko dzień mija i ona siedzi w domu gdy wracam z pracy.
Nigdy, przenigdy bym się po niej tego nie spodziewała.