Chodzę rano na swoje tradycyjne spacerki. Po kocim kateringu ruszam w las "na obchód". Las jest spokojny. Otulony ciepłym mrokiem. Z kroplami mgły spadającej na ziemię. Porusza listki, igły, uderza w leżące suche patyki. Świat bajkowy. Nie rzeczywisty. Sosny o miedzianym kolorze odcinają się w zmierzchu. Białe wierzby wyglądają jak duchy. Słychać śpiew ptaków. Ich przelot i uderzenie skrzydeł. Ostatnie nietoperze ruszają ku swoim kryjówkom. Co dzień widzę jak przyroda zmienia się. Zieleń, biel, brąz, czerń... Wszystko się przeplata. Skrzyp pękających pni. Trzask gałązek. Jest pięknie.
Nie boję się.
Dziś usłyszałam łamanie drobnego chrustu. Głośniejsze niż zwykle. Skierowałam wzrok w tym kierunku ale nic nie zauważyłam. Krok do przodu zrobiłam i ...obok mnie, po prawej, coś mignęło. Jeden, drugi, trzeci ...
A to trzy jelonki, straszne młodziki pędziły przez niski zagajnik kilka metrów ode mnie.

Stanęłam. Buzia mi się rozwarła. Jaki piękny widok!
Delikatne pyski, zgrabne nogi długie aż do nieba, cudny kolor płowego futra, niewielkie różki przy sterczących uważnie uszkach. Susami pobiegły do przodu i przecięły drogę . Moją drogę. Migały czarne kopytka tylko. Zniknęły wśród sosen. Potem w leszczynowym młodniku. Tylko jaśniejsze tyłeczki ,godne modelek

, jakiś czas widoczne były.
Bardzo się wzruszyłam. Bardzo.