Jest mi dziś bardzo nie fajnie. Wczoraj zasiedziałam

się z Januszem na "kontrolnej" wizycie i z nerwów aż mi nie dobrze. On taki naiwny ,że aż niedobrze mi było. Po 6 godzinach wyszliśmy z niczym. Totalna spychologia i udawanie ,że sprawy nie ma. Każdy mówi co innego. Odsyła od jednego do drugiego. Walka o przedłużenie zwolnienia. Bo NIKT nawet się nie przejął ,że zaraz mu się skończy. Każdy ma w zadku, że źle się czuje. Do pracy wrócić nie może a tak zwane cito KT (miało być wczoraj) będzie dopiero w przyszłym tygodniu. A opis za 4-6 tygodni. Ma zgłosić się dopiero z nim do lekarza. Zwolnienie zaś tylko do 17 czerwca i w doopie każde miało co dalej. Dobrze,że z nim byłam. Tyle tylko załatwiłam ,że zapisano go na 20 do lekarza. By zwolnienie wydał. Odesłano nas do rodzinnego ale ja wiem ,że bez karteczki od chirurga pozwalającej na opiekę poradni NIC nie da rady zrobić. Przerobiłam to ja i TŻ gdy zawał go dopadł. A takiego zlecenia NIKT nie chciał nam wydać. Nerwów mnie to kosztowało wiele. Wróciłam by jeszcze popieklić się u lekarza (z planami by iść do kierownika) ale Janusz już miał dość. Zrobiło mu się słabo i pojechaliśmy do domu. Dziś kręgosłup mi siadł. W żołądku gotuje się. Rzygam. Dla towarzystwa rzyga Rita i Kasia.
Gdy rano byłam w lesie zasłabło mi się. Deczko posiedziałam na murku, pogadałam z Bunią. I wróciłam do domu. Bez spacerku swego.
Jakiś idiota w karmniku wiewiórek i ptaków położył płetwy i łeb ryby. Surowej i śmierdzącej. Co ci "ludzie" mają we łbach. Surowe komórki zwojowe!? Śmierdzące głupotą.
Wczoraj miałam plan wrócić do pracy bo szkoda mi kolejnego dnia urlopu, jednak nie wyrobiłam się. Jestem zła i zmęczona.
Do tego "moja" urocza koleżanka donosicielka obrobiła mi, nam plecy równo i ...poszła na zwolnienie. Musi odpocząć. Oczywiście cichcem
robiąc bankowe dokumenty ,które trzeba poprawiać. Znowu! Tak chce się na siłę wykazać. A jak jest źle to kłamie,że "kazałam" jej tak zrobić!