Oooo
I tak długo nie pisałam o Pusi...
Muszę się usprawiedliwić i napisać co u kotki...
Usprawiedliwiam się, bo nie było łatwo...
Coraz bardziej przekonywaliśmy się, że Pusia jest typem jedynaczki i czym bardziej przyzwyczajała się do domu tym bardziej "obrastała w piórka" a czym mocniej zdawała sobie sprawę z przewagi nad pozostałymi kotami... tym mocniej je tyranizowała warcząc jak lew, nie dopuszczając do miski, nie pozwalając mi ich głaskać a i im wchodzić na łóżko...
Mnie też się dostawało, bo Puśka jest charakterna na przykład za pogłaskanie innych kotów lub zawołanie ich do miski...
Podejmowaliśmy różne próby - oczywiście krople Bacha, porady kociego behawiorysty, bo nie zamierzaliśmy się poddawać.. z prostego powodu... wydawało mi się że dla Puśki kolejna zmiana będzie oznaczała ponowny stres... a ona nowego ludzia z otwartymi ramionami przecież nie wita...bo twarda kobita jest...
I cóż czasem było ciężko... bo w tzw. międzyczasie pojawiła się u nas Mila epileptyczka ze Szczytna po bardzo nieudanej adopcji... Oj Mili to się najbardziej dostawało tak że wywracała miski z wodą i karmą a raz nawet kuwetę...
Potem nasz Maurycy, seniorek rozchorował się na PNN... i jak kroplówkowaliśmy go w domu na zrobionym naprędce „polu operacyjnym” na stole... Puśka w czasie kroplówkowania wskoczyła na stół i z pazurami biła Maurycego... ja pierdółka to się wtedy pobeczałam...
Jak jechałam 2 miesiące temu do Meksyku moja mama zaofiarowała się, że weźmie na przechowanie jednego kota, żeby Reniferowi i sąsiadom było łatwiej wszystko zorganizować (w tym 2 chore koty – Maurycy i Mila)...
Padło na Puśkę, myślałam, że mama nie da rady...
Fakt, dwa razy mama dostała z pazura bardzo poważnie i głęboko... ale, że jest wyćwiczona przez charakternego jamnika (który niestety niedawno odszedł na nowotwór) to wytrzymała...
Okazało się, że Puśka u mojej mamy jest znacznie spokojniejsza niż u mnie, ba jak ją odwiedzałam (bo dostarczam, karmy i żwirek) to witała się ze mną a potem biegła do mamy pod koc albo na inne posłanko...
I kto by wiedział, że jej właśnie o taką pełną obsługę chodziło, że jest tak potwornie zazdrosna o inne koty?
A tu z mamą oglądają telewizję przykryte kocykiem, a w nocy śpi z nią pod kołdrą. Ma jeszcze jedne ręce do głaskania, bo jak jest moja siostrzenica to wskakuje jej na kolana i piszą razem na komputerze...
Kto wiedział, że największym problemem były inne koty...?
Mama oczywiście cały czas opowiada jak to zrobiła, żeby nam pomóc, bo mamy tak dużo zwierząt i to chorych i ona z litości musiała wziąć koteczkę, żeby nas odciążyć.
Ale widzę, że się razem przyzwyczaiły. Moja mama też mieszka w domu, zatem kotka 6 a nawet 10 razy dziennie jest wypuszczana i wpuszczana. Jak wiecie, ogródek to jej żywioł. Ona nigdzie się nie oddala, ale jest szczęśliwa jak może wychodzić... i korzystać z toalety na zewnątrz... a żwirek to tylko awaryjne WC
U mnie było podobnie...
Troszkę mnie serce kłuje, że ta zdrajczyni bez mrugnięcia okiem przyzywczaiła się do mojej mamy, mnie oczywiście wita, daje się głaskać, ale wraca do SIEBIE....
Ja oczywiście zapewniam wikt i opierunek oraz ewentualne wizyty u weta...
Jak nie zapomnę następnym razem aparatu to zrobię zdjęcie Pani na włościach...
Na razie donoszę uprzejmie że Puśka wygląda na zadowoloną, bo ma kogo tyranizować a Panie powoli docierają się.... mama nawet powoli próbuje ją czesać, choć jak wiadomo Puśka to charakterna baba i potrafi przyłożyć z liścia.
Ale też chodzi za mamą jak pies i pcha się za nią do toalety, biegnie do drzwi jak dzwoni listonosz i straszy go wytrzeszaczając na niego swoje wielkie oczyska... ( i ma rację, nigdy nie wiadomo, czy to nie złodziej...?

)
To jak Szanowni Państwo myślą?
Może pozostawić obydwie Panie w tej sielance a opiekę sprawować nadal?
Troszkę mnie serce boli ale Puśka wygląda na superzadowoloną... i czuje się królową na włościach a o to jej chyba chodziło.
Na domair wszystkiego ma służbę przez cały czas do dyspozycji a konkurencja zerowa.