Naprawdę się starałam. Starałam się nie wyszukiwać żadnych kocich nieszczęść, pomaga mi fakt, że właściwie 99% kotów na osiedlu to drapiące i ryczące dzikusy. No i bęc.
Wracam sobie ze spaceru z psem, widzę, że leży sobie jakiś bury obiekt koło drzewka i się gapi... Odesłałam siostrę z psem naprzód, zawołałam. Ha. Mały koci obywatel wdrapał mi się w ramiona, głośno mrucząc. Na oko ma parę miesięcy. Nie mam pojęcia jakiej toto jest "pci". Jasno bure, pręgowane. Chude jak nieszczęście. Cóż, przytuliłam, zostawiłam, zostałabym wymeldowana w trybie natychmiastowym po przywleczeniu czegokolwiek żywego do domu

Na dodatek mój pies chce go zabić, więc nawet przetrzymanie w łazience odpada. Maluch kręcił się już tutaj wcześniej, jak słyszałam od dzieci. Najgorsze jest to, że jest mruczasty, proludzki i się nie boi psów (do mojego warczącego i drącego japę podszedł się przywitać

). Boję się, że albo zostanie plackiem na drodze, albo jakiś pies go trwale uszkodzi... No szlag. To nie Lublin, ale teoretycznie mogłabym odwieźć do schronu i powiedzieć, że biegał po terenie miejskim. Tylko, czy to jest dobre wyjście? Aaaa, co robić?
Gdyby ktoś miał jakiś sensowny pomysł, to niech się nie waha pisać tutaj, na maila
evelu@poczta.fm bądź gg 4489731 bądź na komórkę.