Na szczęście dojechaliśmy spokojnie z tymi Łobuziakami. Miała Pani rację... Na kolanach za nic w świecie byśmy ich nie przywieźli. Na początku Lucek z wielkim zapałem walczył z kratką od transportera i strasznie miauczał.. Zlitowaliśmy się nad nim i zdjęliśmy kratkę, ciągle pilnując, zeby nie wyszły. Od razu jak ręką odjął kociaki się uspokoiły. Lulu co jakiś czas wyglądała przez otworek w transporterze. Chciała parę razy z niego wyjść. Nie pozwoliłam jej. Jak się później okazało, chciała posiedzieć na kolankach Łukaszowi... Zaakceptowała Go w 100%.. Przez całą drogę musiałam Lucka głaskać, bo strasznie miauczał. Póxniej mi też wyszedł na kolankach... Kotki zachowały się suuuper. Nie załatwiły się do transporterka... Wytrzymały 4 godziny!! Po przyjeździe do domku Lucek od razu wystartował do kuwety. Lulu była bardziej ostrożna i najpierw badała teren. Najbardziej spodobała jej się szczelina za łóżkiem, bo tam łatwo jest się wspiąć po firankach na górę. Apetyt im dopisuje, niedługo nie będzimy nadążać wymieniać żwirku z kuwetki

!! Zauważyłam, że Luckowi jest wszystko jedno gdzie się znajduje... Ważne, zeby była miseczka pełna jedzenia ( strasznie objada Lulu, ale teraz już wymyśliliśmy sposób na niego:D), kuwetka, zabawki i spanko... Lulu jest bardziej dzika... Chodzi własnymi drogami i nie wolno jej w tym przeszkadzać. Wczoraj położyliśmy się wszyscy spać po południu.. (spanie zapoczątkowały kotki, a my patrząc na nie staliśmy się bardzo senni). Luckowi musiało się coś śnić, bo przez sen znalazł mojego palca i zaczął go ssać. Troszkę bolało, bo przy tym niemiłosiernie gryzł...
Te kotki sprawiają, że śmiejemy się do łez, czego bardzo dawno nie robiliśmy. Są bardzo pocieszne, szczególnie Lucek.
Pani Aniu !!
Jeszcze raz bardzo dziękuję za zaufanie, jakim mnie Pani obdarowała nie znając mnie. Podziękowania są też w innym poście napisanym dzisiaj. Pozdrawiam