Na razie niech zostanie jak jest
Jagódka jest już u mnie w domu... Rezyduje w łazience, szylkretki jeszcze w klatce przewędrowały na pokoje...
Jagoda to niesamowicie spokojna, dobra, emanująca miłością koteczka. Ma wspaniałe rozumne oczy i uwielbia ludzki dotyk.
Co więcej - wspaniale opiekuje się kotami. Jeszcze wczoraj próbowałem przystawić jej Klunię i Freyę, ale obie zupełnie nie wiedziały o co chodzi. Za to Jagoda - owszem. Po pierwszym syknięciu, postanowiła przygarnąć te nieudolnie wychowywane przez dwunogich biedactwa...

Myła je, próbowała przygarniać, dyscyplinować, układała się tak, żeby było im łatwiej, a one nic... Zostawiłem je razem na noc. Rano, strasznie ciekaw co zastanę, zerknąłem do łazienki. Spały wtulone, ale żadne z kociąt nie ssało... niestety...
Postanowiłem się mocniej wtrącić... Próbowałem już wczoraj, ale Klunia nie reagowała na smak mleka wyciśniętego z sutka Jagody... Z Freyą nie zdążyłem popróbować... Za to dziś to Freya załapała o co chodzi. Ale dopiero za którymś razem. Wcześniej nie bardzo łapały mimo stosowania różnych zachęt. Kiedy jednak udało mi się ostrożnie wycisnąć troszkę mleka i rozmruczaną uprzednio Freyę przytknąć do cycuszka, kicia najpioerw oblizała się zaskoczona, cofnęła na kroczek, a potrem rzuciła do Jagodowego brzunia jak rakieta włączywszy taki motor, że aż Klunia drzemiąca obok się przestraszyła...

Jagoda promieniała ze szczęścia. Myła Freyę, a łapką próbowała przygarnąć Klunię, która jednak za mamę z jedzeniem uznawała mnie... Wziąłem więc Klunię na ręce, zacząłem myziać, całować po łebku, tak jak lubi i głaskać, aż zaczęła mruczeć i próbować ssać moją wargę. Wtedy ułożyłem ja na boczku przy Jogódce, wycisnąłem troszkę mleka i przystawiłem małą - załapała jak burza... Jeszcze dwa razy odrywała się od cycuszka, kiedy cofałem ręce, ale za trzecim razem już mleko wygrało z moimi niezgrabnymi pieszczotami... I cudnie!

Jagoda była z siebie bardzo dumna! Ja z niej też - i to jak!

Postanowiłem jeszcze popróbować z trzecim kotem. Wstawiłem do koszyka Pannę Maxwell. Po dwóch godzinach wróciłem i zaobserwowałem, że kicia leży już bardzo blisko reszty i ciumka brzunio... Kluni!

Wytarłem Kluni mokre futerko, a z Panną M. postąpiłem jak z Klunią właśnie jakiś czas wcześniej. Odczekałem chwilkę i ... w łazience zabrzmiał kwartet mrumleczny na mamkę i troje kociąt.
A tak to wygląda:
Tu jeszcze dwie "bliźniczki" sysają sobie mamcie w duecie...
A tu Panna M. krąży zaniepokojona mrumraniem reszty zapewne z pytaniem kołączącym się w głowie, co też one tam takiego dobrego mają, że tak mruczą i ciamkają na potęgę...
Jagoda bardzo uważnie śledziła ruchy Panny M.
By wreszcie z satysfakcją zauważyć, że kicia wskakuje do koszyka
I potem, z moją niewielką pomocą, przekształca mruczące trio w kwartet
Jestem bardzo bardzo szczęśliwy. Nie spodziewałem się, że to tak pójdzie... Kiedy ryśka powiedziała, że Jagoda jedzie do Chiary, pomyślałem, że to może być wielka szansa dla maluchów mocno już zmeczonych biegunkami i leczeniem... I co prawda martwiłem się, jak to ogarnąć, ale warto było...!!!
Jagoda da komuś kiedyś mnóstwo radości wielkiej przyjemności obcowania z piękną kicią o zrównoważonym charakterze... I przy tym jakże czułą! Wczoraj kiedy wyszła z transporterka widzieliśmy się pierwszy raz, mój pierwszy dotyk, to było branie jej na ręce, a ona wtuliła się we mnie, strzeliła baranka i włączyła traktorek. Jest, jakby to powiedzieć, łatwa do ułożenia... Pozwala się tulić, myziać, wręcz zachęcia do tego... Mam nadzieję, że to jej nie przejdzie wraz z lakatacją...
Kto, kto chce czarną, czułą piękność i wspaniałym spojrzeniu i cudnym charakterze?