galleana pisze:Przepraszam za zaśmiecanie wątku, już się z niego "wynoszę", wychodzi na to że powinnam znaleźć Mieczysławie dom już zakocony. Dzięki dite za wskazówki.
Gallena nie obrażaj się, bo nikt tu nie ma złych intencji.
Sama miałam kotkę, która atakowała dzieci i problem rozumię. Wiem co to podrapane nogi, ręce czy dziecinne buzie.
Ja też, tak jak piszą inni doszłam do wniosku, że to nie agresywny charakter, tylko skutki nieodpowiedniego wychowanego w niemowlęctwie (kicia była za wcześnie odłączona od matki i rodzeństwa), a tylko drugi kot najszybciej to moze naprawić (pod warunkiem, że nie da się zdominować).
Nie dokociałam jej, bo strasznie "prała" wszystkie przynoszone zwierzaki, a ja przy trójce małych dzieci nie byłam w stanie upilnować towarzystwa i bałam sie zaryzykować, dlatego postanowiłam się wcielić w rolę drugiego kota.
Stanowczością i konsekwencją poradziliśmy sobie z jej agresywnymi zabawami. Na początku ona mnie gryzła, a ja ją "gryzłam" własnymi palcami w kark, łydki. I chociaż mnie bolało, nie popuszczałam. To ona musiała się wycofać. Z czasem tylko wystarczyło ułożyć palce jak wyszczerzone do ataku zęby, albo odpowiednio groźnie wypowiedziane jej imię.
Ze dwa razy dostała zdrowego klapsa jak skoczyła bawiącemu się 2-letniemu dziecku na głowę. Pewnie ktoś zaraz zaprotestuje, że to złe metody, ale na początku nie widziałam innego sposobu. Nie mogłam jej wystawić za próg i nie mogłam ryzykować, że oślepi mi któreś z dzieci.
Z czasem wpadłam na pomysł jak pozwolić jej się wyszaleć i przy okazji nauczyć ją delikatności, a jednocześnie nie narażać się na pogryzienia czy podrapania.
Ręka uzbrojona w gruby sweter i rękawicę robiła za drugiego kota. I to "kota", który wcale nie ma zamiaru przegrać zapasów.
Jak Tusia zaczynała skradać się i zachodzić boczkiem, wkładało się rękawicę (bo i starsze dzieci też tego nauczyłam) i "do boju". Były podgryzania, przewracania, przyduszania do podłogi, było "auuu" i pacania palcem po głowie.
Z walki zawsze Kotka musiała się wycofać. Przeszło jej po paru miesiącach.
Czasem jeszcze dopominała się takich zapasów, ale nie była już taka zawzięta w tej zabawie.
Do końca jej życia zdarzało się, że zapolowała gdzieś zza rogu na spodnie czy na moje rajstopy, ale to było tak zwyczajnie "kocie zachownia" i było jej wybaczane.
A tak w ogóle, to była to najmądrzejsza i najwrażliwsza kotka jaką przez całe swoje życie poznałam. To dzięki niej mój TŻ nauczył się rozumieć koty i polubił je.
Jak któreś z dzieci zapłakało, to pierwsza leciała obwąchać mu twarz i sprawdzić co się dzieje.
Jak podnosiłam na nie głos, to stawała przede mną i głośnymi, szybkimi miaukami mnie upominała.
Jak któreś z dzieci chorowało, to nie odstępowała go na krok i nikt poza domownikami nie mógł się do niego zbliżyć, a jak w nocy się spociło to siedziała i wylizywała mu głowę i szyję.
Traktowała je jak swoje dzieci.