Dokładnie tydzień temu Szymuś zamieszkał u mnie. Tydzień temu byłam po raz pierwszy z kociakiem w lecznicy. Drogiej, renomowanej, wiedziałam w jakie miejsce idę. Po raz kolejny, niestety, przekonałam się, że po godz. 20 nie mam po co tam iść. Weterynarz i chyba jego asystentka, bądź technik, nie chcieli wyciągnąć kocurka z transportera z obawy, że ich podrapie i będą musieli iść na tydzień na zwolnienie. Sama prosiłam o zamknięcie drzwi, o podanie ręcznika, wet poprosił, abym mu podała stetoskop. Nie obejrzał zębów, obejrzał uszy. Gdy robił zastrzyk to ja musiałam trzymać kota, wet tylko dotknął delikatnie łapki .
nie podobało mi się to, ale cóż, stwierdziłam. I płacąc poprosiłam o specyfikację. Okazało się, że za materiały i lekarstwa zapłaciłam 35zł natomiast wizyta, opłata za badanie kota, użyte materiały - to wszysto kosztuje 70ZŁ! i na to sie wkurzyłam mając w pamięci to co zrobił lekarz i co ja miałam do zrobienia w gabinecie.
Zalecił kontrolę w poniedziałek.
Poszłam do kolejnej lecznicy, polecanego lekarza. W poniedziałek wieczorem. Wet, gdy spojrzał na Szymusia miał dziwną minę. Wyjęłam go do badania, przyszedł drugi lekarz i pierwsze co powiedział to było: ma pani kotki? To po co pani go brała??? Usłyszałam, ze Szymuś ma stałe zęby, więc na pewno ma około pół roku i jest zbyt mały jak na swój wiek. Poza tym ma stan zapalny dziąseł, osad na zębach (co jest dziwne u kotów tak młodych), koci katar, jest wychudzony więc bardzo prawdopodobne jest że ma białaczkę. Nie można było już zrobić testów, więc panowie zaprosili mnie następnego dnia o ósmej. Powiedzieli, ze wieczorem będą wyniki. I tak miałam przyjść z Szymusiem więc, cytuję: "jak będzie wszystko dobrze to dostanie antybiotyk, a jak się okaże, ze ma białaczkę to dokonamu eutanazji, bo nie ma sensu, aby żył, gdyż sobie nie poradzi". Poza tym usłyszałam o możliwości zarażenia moich panien, znów cytuję: on kicha i wydzielina jest na podłodze. Pani wdeptuje w nią i wychodzi do przedpokoju, zostawia ją na dywanie a kotki przybiegają i się o nią ocierają - i zarażają.
Gdy chciałam kupić scanomune moim pannom to usłyszałam: ale po co?, nie ma takiej potrzeby.
Idąc do domu miałam poczucie, że w tym ogromnym transporterku jakas jedna wielka choć tak mala zaraza siedzi.
I tak ogólnie z tego wszystkiego płakałam cały wieczór, część nocy i w dzień do momentu aż nie poszłam do kolejnej lecznicy. Na Białobrzeską. Tam wetka powiedziała mi 5-6 razy co najmniej: spokojnie, spokojnie, fiv to nie wyrok. To tylko trudnośc w znalezieniu domu. Bo - ja tak sobie myślę - fiv źle ludziom się kojarzy, dokladnie tak jak hiv u czlowieka. Ktoś kto nie ma świadomości tej choroby, mechanizmów nią rządzących to się boi i nie chce takiego kota. A ten, kto ma świadomość to najczęściej ma też kota/y - i tu tkwi trudność.
Ufam, że będzie dobrze. Jak na razie Szymuś będzie leczony na Białobrzeskiej - to 12km ode mnie z domu!! nic to, dodatkowo wczoraj jechałam taxi, żeby go nie narażać na żadne, nawet jak najmniejsze infekcje. Tu mam poczucie, że jest ok, dobre nastawienie, spokój. Choć oczywiście Nobody is perfect
