zuza pisze:Chyba nadal jest za ciepło żeby jeze zasypiały...
To prawda, za ciepło. O jeżu też napiszę, ale najpierw spróbuję trochę nadrobić zaległości

Jakiś czas temu umówiłam do wet dwa kocury do kastracji. Złapał się jeden - Biszkopt. W tym samym czasie Bąbelek znów miał zapalenie oka. No i u piesy ta gulka. Żeby wet nie marnować terminów, zabrałam komplet zwierzaków. Bilans:
- Biszkopt wykastrowany. FIV i FeLV ujemny. Brak śrutów na RTG. Dostał Convenię, bo miał ciągle odnawiającą się ranę na pięcie.
- Bąbelek dostał krople Vigamox, bo tylko te u niego działają. Jak próbowałam przez 2 dni z Atecortinem, to nie było efektów. Dziwna sprawa, bo nie ma powodu, dla którego tylko silny antybiotyk jest u niego skuteczny. To znaczy chyba że jest to związane z kilkutygodniowym leczeniem chlamydii lata temu, ale to z serii dość wątpliwych wyjaśnień.
- Piesa nie mogła być znieczulona, bo w wynikach echo serca kardiolog nie napisała nic o znieczulaniu, a że gulka nie wydaje się być pilna, to zostało zostawione w spokoju. (Na marginesie: zmiana nadal jest i nie zmienia wielkości.)
Na wizycie zakupiłam jeszcze leki dla piesy, tabletki przeciw kleszczom i chyba tabletki dla kotów przeciw kleszczom.
Biszkopt uciekał przede mną do momentu, w którym zakumplował się z piesą. To kolejny z kotów z dworu, który najpierw barankuje ją, a dopiero potem pozwala mi się dotknąć

Myślę, że bez jej asysty zaznajamianie się trwałoby znacznie dłużej. Teraz wchodzi mi pod nogi, łasi się i z mruczeniem przyjmuje moje pieszczoty. Chociaż niepokoi go dotykanie tyłu. Też dość klasyczne u niektórych kotów z dworu. A konkretniej u dwóch biało-rudych braci, których Biszkopt jest prawdopodobnie krewniakiem z kolejnego miotu

Zgaduję, że jakaś ludzka paskuda męczy swoje rudy koty, aż te uciekną w cholerę

Chętnie wykastrowałabym matkę tego rodu, ale coś czuję, że kocica jest hołubiona, bo pewnie wyjątkowej urody
Biszkopt ma też zakrzywione lekko kręgi w końcówce ogona, być może ktoś mu go przytrzasnął drzwiami

Ma też bardzo grubą skórę, na co zwróciła uwagę weterynarz przy okazji zabiegu. Powiedziała, iż ciężko jej wbić wenflon, po czym po raz pierwszy ja sama dotknęłam kota. Rzeczywiście bardzo gruba skóra, jeszcze takiej nie dotykałam
Jak łapałam jeża, nastawiłam klatkę łapkę. Skoro wiem, że do niej wchodzi i z łatwością uruchamia, to lepsze to, niż wyczekiwanie w oknie. Nie wiem, czy zgadniecie, kto się przed jeżem złapał

Tak, drugi z kocurków, które wtedy umówiłam! Nie chciałam zmarnować takiej okazji i próbowałam go przepłoszyć do transportera. Nic z tego. On pozwolił mi się dwa razy jak dotąd dotknąć, gdy był czymś bardzo zaabsorbowany, a więc nie boi się ludzi. Siedział kamieniem z tyłu klatki. Nic nie działało, dosłownie nic. Ani transporter nakryty prześcieradłem, ani odkryty. Ani ten transporter, ani drugi troszkę lepiej dopasowany frontem. Zabawianie trawką, którą łapał zawzięcie, dopóki nie była w połowie klatki łapki, bo wtedy znów siadał i ani drgnął. Ani siatka rybacka, ani popychanie dłonią, co głośno komentował. Nic. Po kilkudziesięciu minutach takiej zabawy postanowiłam wypuścić. Otworzyłam klatkę, odsunęłam się i stanęłam z drugiej strony od wejścia. Siedział i patrzył na otwarte drzwiczki, potem na mnie. Tak minęło kilka kolejnych minut, nim wreszcie ruszył przed siebie. Dlaczego przy takim podejściu nie złapał się na umówiony termin, tylko pozwolił, aby dwukrotnie tamtej nocy jeż tę klatkę zamknął, to nie wiem
Nastawiłam ponownie i złapałam potem jeża.
Teraz o jeżu. Przełożyłam (czy raczej wytrząsnęłam) kolczastego z klatki do transportera. Zostawiłam w sieni. Smród się unosił taki, że do pomieszczenia wchodziłam na wdechu. Dałam trochę jeść i w krótkim czasie zwierzak zabrudził cały transporter. Co chwilę oddawał kał, w dodatku coraz rzadszy.
Wypytałam wilber o co mogłam, potem skontaktowałam się z Jeżurkowem. Miałam zawieźć jeża do gabinetu, z którym współpracują i w razie czego potem mieli go sobie odebrać. Przy takich wytycznych człowiek spodziewa się, że w gabinecie będą się znali. Mhm, taaak... Wilber napisała mi, że takie osłabienie u jeży najczęściej powodują pasożyty, w tym nicienie płucne oraz że drugi poważny problem dotyczy zębów. W gabinecie weterynarz wzięła ode mnie jeża i poszła do drugiego pomieszczenia, a więc nie widziałam, co z nim robiono, ale na pewno dostał znieczulenie (jak go na koniec przyniesiono z powrotem to zauważyłam, że jest śnięty i wtedy mi powiedzieli), żeby można go było obejrzeć. Nie sądzę, aby zajrzeli do paszczy, bo nie było na temat zębów żadnej uwagi. Potem druga osoba zabrała z gabinetu, w którym cały czas stałam, dużą butelkę. Spojrzałam i byłam pewna, że to Fiprex. Kojarzyłam z wpisów na forum, iż fipronilu nie należy stosować u jeży. Potem zrobiono RTG (to widziałam na monitorze zwróconym w stronę drzwi). Weterynarz wróciła i spytałam, czym traktować pchły. Dostałam potwierdzenie, bo śmiało powiedziała, że najlepiej Fiprexem, że opłaca się duża butelka, a jak nie, to można aplikować spot-ony. Powiedzieli, że kolczasty zostanie na obserwacji. Wstępnie umówiłam się na odbiór na poniedziałek (dzień zawiezienia: czwartek ok. godz. 8:30). Powierzyłam mój transporter i poszłam. Bodajże w piątek popołudniu zadzwonili, że jeża można zabrać. Przyjechałam w sobotę ok. 15:00 i dowiedziałam się, iż kolczastego można "wypuścić na próbę". Hę? Na próbę? Tak się robi w gabinetach? No nic. Zabiłam dwa kleszcze, chodzące po transporterze (nie powinny być już martwe po tym Fiprexie, o ile dawka była dobrze dobrana?), słuchając weterynarz. Potem zadałam dwa pytania, które radziła wilber: czy zajrzano w zęby - weterynarz tego nie wiedziała i odczytała jeszcze raz karteczkę samoprzylepną z notesu, którą zresztą pisano chyba przy mnie poprzednim razem, że "jeż w oględzinach w stanie dobrym", więc ona "sądzi, że chyba tak" (ja tam sądzę, że o zębach nikt wtedy nie myślał

); oraz czy zbadano kał na pasożyty - weterynarz zniknęła w tym drugim gabinecie, zadała pytanie drugiej osobie i obie parsknęły śmiechem. Widać ich zdaniem jeżom kału się nie bada. Wilber podkreślała, iż to podstawa diagnostyki u tego gatunku, ale co tam się zna jakaś wolontariuszka, która z kolczastymi siedzi cały rok w domu i przed domem, więcej wiedzą ludzie, którzy oglądają zwierzaka przez kilka chwil

Wypisu nie dostałam, nawet nie wiem, czy ktoś mu kartę założył, skoro czytano z karteczki samoprzylepnej. Zapomniałam poprosić, chociaż wilber radziła, byłam pod tak dużym wrażeniem
Jeż znowu trafił u mnie w domu do sieni. Tuż po powrocie zaległ na boku. Wyglądał bardzo nieszczęśliwie i słabiutko. Wypuszczenie go to by był pewnie jego koniec.
Dalej woniał, chociaż mniej. Oddał bardzo luźny kał, a potem się w niego wpakował. Skończyło się na tym, że chyba drugiego dnia musiałam jeża wykąpać zgodnie z instrukcjami wilber. Kolczasty ledwo reagował na te zabiegi. Miał próbować uciec z miski, tymczasem się w niej zrelaksował i leżał z głową opartą o rant jak w jacuzzi. Po tej kąpieli pachniał zdecydowanie lepiej. Wreszcie w sieni nie dusiło aromatami. Myślę, że musiał na dworze zjadać od czasu do czasu coś zepsutego, dostawać biegunki i brudzić sobie zadek, stąd taka brzydka woń.
Siedzi u mnie dalej. Po drodze trochę kaszlał, więc wilber planuje wysłać lek na nicienie płucne. Dziś drugi raz go kąpałam, po znowu zrobił kipisz. Czasami zachowuje się sprytnie i odsuwa od siebie zanieczyszczone ręczniki papierowe, na co mogę zareagować i mu posprzątać, a czasem przewala je tak długo, aż część leży mu na głowie, a część pod nim. Jest zdecydowanie żywszy, bo w nocy hałasuje, gryząc pręty drzwiczek (zdarł już część farby

), podczas gdy na początku był niemal bezgłośny i o wychodzeniu nie myślał. No i przy dzisiejszej kąpieli rzeczywiście próbował nawiać - tak jak powinno być.
Grymasi na jedzenie. Najchętniej wsuwa roztarte z wodą na mus puszki Recovery od Gretty, które wysłała dla Aoi. Drugie w kolejności są puszki Hepatiale, które miałam chyba dla swojej kotki?
Na mojej wadze niemowlęcej waży dokładnie 1,5 kg (w gabinecie go chyba nawet nie zważyli)

A, samiec, na koniec dodam.
Po dworze biega drugi jeż, który zdaje się korzystać z nieobecności tego. Zdecydowanie mniejszy. Długi ryjek a potem zaraz dupka. Wsuwa żarcie na wyścigi. Ma też niestety brzydki zwyczaj fajdania tam, gdzie akurat stoi. Z przeproszeniem nasrał najpierw do miski z mokrym jedzeniem, potem do miski z wodą, potem do miski po suchym, jak już wsunął ostatni chrupek, a i jeszcze koło misek, tak że lis w to wdepnął i rozsmarował przed domem

No bo wszystko raczej rzadkie, pewnie ma ten sam robalowy problem co ten w sieni. Najlepiej będzie odrobaczyć oba.
Miski topią się w Virkonie S, muszę je w końcu z niego wyjąć.
Lis. A w zasadzie chyba lisica, jeśli sądzić po pozbawionym klejnotów tyle. Smukła, z długą kitą. Bardzo ładna. Niestety oswajała się z miskami za bardzo, a to ani dla niej, ani dla kotów, ani dla jeży, ani dla mnie nie za dobrze, więc walę w szybę, ilekroć ją widzę. I w sumie ten łomot jest dla niej straszniejszy niż moja obecność, bo któregoś dnia do niej wyszłam, klaskałam i wołałam, a ona odbiegała tylko troszkę, po czym przystawała i się na mnie gapiła. Jak tylko zawróciłam, zaraz leciała z powrotem. Głodna bezsprzecznie, ale też zbyt śmiała.
Jakoś w okolicach roku pandemicznego zbierałam pieniądze na stalową moskitierę. Nie pamiętam dokładnie dat, ale kojarzę, że miałam robić zamówienie, po czym jakoś krótko później musiałam pieniądze przeznaczyć na zęby zwierzaków. Taaak...
Forsa ponownie się nie uzbierała, więc nadal wiszą tylko moskitiery plastikowe w oknach uchylnych (skoro nie otwieram na oścież, to kotom żadna różnica). Niestety te z czasem się prują (a niekiedy koty na dworze je przecinają pazurami, próbując nawiązać kontakt z kotami w domu) a ja nie mam obecnie siły skakać po parapetach i znowu je ucinać. Ostatnio przez te dziury (między innymi przez nie) do domu zaczęły mi wchodzić nocami olbrzymie kątniki

Jeden wielgachny, który wlazł niewątpliwie przez okno siedział sobie na drugim nad zlewem

Zatem teraz jak już zrobi się ciemno okna mam albo zamknięte, albo ewentualnie zrobioną mikrowentylację. I piekę się żywcem

Już i bez tej duchoty pocę się niemożliwie, a po zamknięciu nawet pisanie na klawiaturze mnie przegrzewa. Tak, sama to sobie robię, bo mimo wszystko wolę to od kątnika zapieprzającego po podłokietniku kanapy tuż obok mnie, co też się zdarzyło

(Kątniki wchodzą nie tylko oknami. To jest strasznie wkurzające, że potrafią się przeciskać przeróżnymi otworami, czasami bardzo ciasnymi. Na różne rzeczy mogę się próbować zgodzić, ale na pewno nie na tak duże pająki.)