Poszło błyskawicznie u Sorrunia.
Strasznie się bałam, że będzie długo się męczył. Koszmar dla nas, ludzi. Aż mnie ściskało na myśl, że Sorrek strasznie cierpi. A ja nic nie mogę. Być tylko blisko, płakać, uciszać, śpiewać piosenkę, szeptać...
Koty przyjęły "zmianę" spokojnie. Mały dłużej leżał więc spokojnie obwąchały go. Były przerażone naszą paniką, płaczem i bólem ale szybko uspokoiły się. Zaczął się dzień jak co dzień. Trzeba było dać futrom jeść, ogarnąć miski, podać leki, sprzątnąć kuwety, iść do dzików.
Mnie brakuje codziennych rytuałów z Sorruniem. Takich codziennych. Uciechy ,że wracam od kotów i z pracy. Codziennych pogaduszek. Wyrzutu w oczkach gdy nie szło coś po jego myśli. Brakuje mi jego towarzystwa gdy zapada noc. Czasem przychodził od razu. Walił się w środek, przyklejał "na łyżeczkę" do moich pleców. Nogami kopał Janusza jak ten tylko zbliżył się. Czasem zasypiał gdzie indziej i gdy wstawałam kuwetkować to biegusiem wpadał w pościel i rozwalał się na poduszce. Robił to tak ,że nieźle musiałam się gimnastykować by głowę ułożyć. Na początku wychylał się bardzo łepiną tak by można było całować go w czółko. Lubiłam wtulać się w niego. Obejmowałam delikatnie i brałam jego łapkę w swoje dłonie. I tak leżeliśmy do rana. Gdy miał dość to coś burczał i odsuwał się. Ale i tak czułam jego obecność przy sobie.
Bardzo lubił gdy szykowałam się do spania, bawić się. On siedział gdzieś w pobliżu. Dreptałam do wyrka a Sorruś nie spuszczał ze mnie oka. Cały naszykowany. Musiałam (chciałam) markować bieg i wołać, ja będę pierwsza! On mnie wyprzedzał, wpadał na poduszkę, wyciągał się na całą długość i czekał na nagrodę. Mruczki, ocieranki, bodzenie łapkami . Miał tyle fajnych "przywarów". Był okrutnym zazdrośnikiem. Każdego faceta wypędzał z wyrka. Tylko Janusz się nie dawał. Gadułkiem wielkim. Można było o wszystkim dyskutować. Nie raz pękaliśmy ze śmiechu widząc jego miny. i słysząc jakie odgłosy wydaje. Ściereczko manem wielkim. Zrobił się okrutnie skoczny. Rozwalał się na stole, lądował na wolnym stołeczku w kuchni i oczekiwał ,że w tej ciasnocie dostanie miskę. Skakał z mebla na mebel popędzając mnie bym tyłek przesunęła bo on miejsce na lądowanie musi mieć. I te uszy co zawsze rozjeżdżają się na boki gdy jest przejęty czy zły.
I te oczy. Cudne, zielone...