Późno wróciłam wczoraj.Jednak na akcję wymiotowania Benkowego jeszcze trafiłam. Makabra. Samo jedzenie ,to fakt ale umęczyło/szarpało go okropnie. Choć dzisiaj jak żywczyk przyszedl na śniadanie. Zobaczymy co dalej będzie. Nie było wczoraj gorączki,jedzenie zaś poszło nie strawione. Po krótkiej chwili wahania wcisnęłam mu kawałek czopka przeciwymiotnego. Po tym molestowaniu dał noge pod wyrko córki i nie wydał więcej głosu.Dziś rano miałam wizję padłego kota zanim go usłyszałam,jak darł ryja by go z pokoju córki wypuścić.
A dziś rano TŻ mi oznajmił,ze Bisek wczoraj takze wymiotował, tylko flegma.On nie ma czym oddychać. Strasznie się męczy. Tulinek najprawdopodobniej ma zatkane gruczoły podogonowe. Trze pupinką po dywanie. Więc wet jak nic się szykuje.
Wczoraj był wet "nasz" i wkurzyłam sie na TŻ,że wiedział i nie pojechał z nimi.A potem poszedł na nockę i nie widzieliśmy się.
Małe Norki znów miały wczoraj luźniejszy urobek kuwetkowy. Są odseparowane od reszty i ciągle coś nie tak.Osobna zastawa miskowa i kuwetkowa,mycie rąk...Dziś odrobaczanie.Oczy lepiej,ale jeszcze zaczerwienione. Wczoraj mały wzięty na ręce i przytulony nie mruczał ale jednak rozluźnił się. Potem jak uwalili się oboje na kocyku to i Noreczek pzrełamał sie i włączył traktorek. Choć w tej dziedzinie małej nie przebije! Zazdrośnica z niej ,jak zobaczyła wtulonego brata to mało pokoju nie rozniosła by na siebie uwagę zwrócic.
Wiem,ze to juz mówiłam ale za dużo ich i przenoszą na siebie choróbska . Tym to łatwiejsze, ze nie trafiły do mnie jako okazy zdrowia. A wyprawa szczepienno-kastracyjna osłabiła ich fizycznie i psychicznie. Takie mam wrażenie patrza na rozkłądajace się

stado. W takim wypadku i grzybek ma pole do popisu. Jak dojda do siebie musze chyba pomyśleć o szczepieniu.