Powoli zmierzam do zamknięcia wątku.
Co u mnie/nas?
Niestety do starej biedy doszły nowe. Choróbska skaczą na mnie jak kozy na pochyłe drzewo. W maju do już istniejących dolegliwości doszło stłuczenie stopy.....Zwykłe stłuczenie a noga jak bania i każdy krok to ból niewyobrażalny. Pierwsze dni siedziałam sobie a właściwie leżałam w domku, na działkę chodziła moja siostra. Niestety stópka puchła coraz bardziej. Zosik w końcu się wkurzyła, zapakowała mnie do samochodu i zawiozła na SOR. Hm......RTG...nie ma złamania, nie ma pękniecia..uf...
-ale p.doktorze boli, coś brać, czymś smarować?.....-Altacetem.....-Ale p.doktorze piecze mnie skóra po altacecie.....-A jakim pani smaruje , z lodówki?....-No nie, przechowuję w temperaturze pokojowej......-to włożyć do lodówki i takim smarować......................Wstyd się przyznać, zamuliło mnie, stara baba i głupia...wsadziłam ten altacet do lodówki i takim zimnym w 7 dobie po stłuczeniu posmarowałam stopę. Na drugi dzień obudziłam się z zimną i bladą stopą bez czucia. A był to dzień świąteczny

Modliłam się żeby powrócił ból. Wyleczyłam stópkę...dzięki doktorowi google i ponownemu użyciu zdrowego rozsądku i rozumu. Stopa jest na miejscu (tylko jakby trochę ciemniejsza). Trzy tygodnie prawie nie wychodziłam z domu, jeśli już to tylko do pobliskiego sklepu żeby z kociastymi nie umrzeć z głodu (później taki spacerek w klapkach basenówkach

i tak musiałam odpokutować).
Jeśli chodzi o koty to domówki mają się raz lepiej, raz gorzej. Czasami myją sobie pyszczki, czasami się tłuką, Patyczek mnie bardzo kocha więc z zazdrości czasami sika na scianę lub wejście do kuwety krytej. Kocha mnie, więc chce się przytulić ale pomiędzy nas wchodzi wtedy Mafia. Tola i Kleo chcą mi towarzyszyć w ubikacji. Wyproszona Tola odchodzi smutna, Kleo wyje pod drzwiami. Mały Rudy Gad nadal lubi leżeć mi na ręce a Miśka ciumkać. Sewerek molestuje Kleo a ona dostaje histerii. Powoduje to zamieszanie i szeryf Patyk wkracza do akcji. Na to wszystko ze stoickim spokojem patrzy Król Lucjan I a z politowaniem Mania. Od czasu do czasu zdarza się jakiś pawik, najlepiej nad ranem..taki budzik

Raz rzucają się na jedzenie, innym razem oprotestowują dane, nic im nie pasuje a chodzą i patrzą na mnie z głodem w ślipkach. Ot, taka codzienność.
Działkoty....przyczyna moich depresyjnych stanów i nieobecności na forum.
Pisałam o zaginięciu Beksy...nie pojawiła się do tej pory. Pewnego dnia nie przyszła też Masza. A w czerwcu pochowałam Zuzię. Z gromady przychodzącej do mnie na jedzonko została Maciejka.............
W tej chwili na swojej działce karmię Maciusię i Pchełkę-koteczkę, która traciła miejscówkę i karmiciela/opiekuna. Myślałyśmy z Zosik, że może znajdzie domek. Była u niej na czas przeglądu i oswajania, ale nie bardzo chciała siedzieć w domeczku. Spróbowałam zainstalować Ją na działce i udało się, chociaż z Maciejka się nie lubią.(zdjęcia Pchełki jutro). Karmię jeszcze koteczkę pana W., który zmarł wiosną. W tym roku na działkach nie było pszczół.
Zapanowała na działkach moda na przynoszenie małych kotów, oswajanie przez zamykanie na noc w altankach, przez zabawę i oswajanie z człowiekiem w ciągu dnia...tym bardziej, że latem tak miło siedzi się wśród natury...i wystawianie tych kotów (ok.5-7-miesięcznych) na dwór z chwila zakończenia sezonu czyli w listopadzie. Niektórzy odgrażają się, że będą przyjeżdżać codziennie i przywozić jedzonko (dodam że mają auta), inni nie mówią nic.
Kiedy próbuję tłumaczyć, że to okrucieństwo, że narażają te koty na marny los podając początkową liczbę karmionych przeze mnie wolno żyjących kotów i obecną. Kiedy tłumaczę, że w 90% spowodowali to inni działkowicze patrzą na mnie jak na wariatkę....bo"mają myszy, od ich łapania jest kot, kot musi się hartować-na zwrócenie uwagi o pozostawianiu kota na 20 godz. w piwnicy-a ogólnie to istnieje hierarchia na świecie i biedne dzieci trzeba przygarniać a nie koty".
Poniosłam porażkę...Dużo pieniędzy a przede wszystkim siły, zdrowia kosztowało mnie opanowanie sytuacji na działkach....Wszystko na nic...Z przerażeniem myślę o wiośnie.........