» Sob mar 14, 2020 20:19
Re: OTW20- Angelek(*)... a życie musi toczy się dalej!
Mila, Milady
Moja cudna , pełna stoickiego spokoju koteczka. Złudnego spokoju. Nie jeden kot się przekonał, że ta drobna kobietka ma charakterek i mores w stadzie trzyma. Potrafiła warknąć, do ostatniego dnia, gdy ktoś jej wszedł w drogę. Przywalić łapą. Żyła w zgodzie ale trzymała się na uboczu. Jednak koty bardzo ją szanowały. Kochała ciepłe kaloryfery i to dla niej były rozkręcone. Wylegiwała się z rozkoszą na żeberkach opatulonych kocykami. W ostatnie tygodnie wyniosła się do drugiego pokoju. Szukała samotności i spokoju.
Bardzo się do mnie zbliżyła podczas mojej choroby. Ona wtedy też chorowała. Nerki miały bardzo złe parametry. Wątroba też się odezwała. Obi obolałe byłyśmy dla siebie ostoją. Tylko mnie, ta dzikawa i niezależna kotka co łapą opazurzoną potrafiła przywalić, dawała sobie robić długo godzinne kroplówki. Bolesne zastrzyki. Karmić ze strzykawki. Z każdym dniem i tygodniem lgnęła do nas bardziej i bardziej. Wiedziałam, że to choroba ją zmienia ale cieszyłam się każdym dotykiem. Ostatnie dni, dzisiejszą noc także, spędziła na mej poduszce. Albo na mej piersi.
Mila, Milady
Lubiła nerki. Ale nie pokrojone byle jak. Tylko delikatne kawałki trzeba było odkrawać i drobniusio pokroić. Ostatnio, gdy już prawie nie jadła, dziabałam całe baterie ner licząc ,że może któraś jej posmakuje. Obłożona miseczkami wąchała każdą nie spiesznie i wybierała właściwą. Czasem trzeba było postać z nią. Zagadać. Ugłaskać. A czasem wystarczyło pogrzebać w skrawkach tworząc z nich stosik. Zanim Milusia nie wybrała sobie tej jedynej nie kroiłam reszty tych ner dla dzików. Tylko z tej jedynej, smakowitej dokrajałam dokładkę.
Dziś szykując dzikom katering myślałam o tym, że już nie muszę się "bawić". Choć wiele bym dała ,by odruchowo odkrajane delikatesy (już mi w krew weszło zaczynanie od Milusiowego końca), miały swego wielbiciela. Bym mogła zanieść pełną miseczkę czekającej Małej. Choć ostatnie dni to był koszmar z jedzeniem. Praktycznie NIC nie jadła. Dokarmiać się nie dała. Tak stojąc, szykując i walcząc z żercami ,walczyłam też ze łzami. Myśląc cały czas o tym, że Ona tam sama w taką pogodę leży.Czas leciał. Pojemniki napełniały się. Gdy zauważyłam,że na boku stoi miseczka. Nerki drobno pokrojone zapełniały ją w połowie. Porcja Miluni. Nawet nie wiem kiedy ją naszykowałam. Odruch. Przyzwyczajenie. Kota już nie ma ale troska została. I ból.

Dla naszych Słoneczek [*] Kochamy i tęsknimy.