Tadzia:





Ostatnie (przed sterylizacją) dzieci kotki Pana W. przyszły na świat w ostatnich, bardzo zimnych, dniach kwietnia 2011 r. Koteńków była czwóreczka. Pokazał mi je sąsiad u którego, w komórce koteczka się okociła, Był bardzo niezadowolony i myślał, że je zabiorę. Zajęło mi trochę czasu przekonanie Go, że takie maleństwa bez matki nie przeżyją i że za parę dni koteczka się od niego wyniesie, bo takie są zwyczaje kotów. Tak się stało (chociaż nie jestem pewna czy w tym przeniesieniu ów sąsiad nie „pomógł”). Po paru dniach inny działkowicz (sąsiad pierwszego) pochwalił mi się, że koteczka przyniosła do niego małe….tylko tak dziwnie położyła je w dziurze w ziemi zamiast w kurniku (w sianie). Przeżyły tylko dwa (3 maja 2011r. wyszłam z domu na działkę w lekkiej kurteczce…wracałam brnąc w śniegu, ubrana w starą czapkę, szalik i rękawiczki oraz stary sweter pod kurteczką). Jedną z tych kocinek była Tadzia. Na początku dzik niemiłosierny (Jej siostra znalazła dom), z czasem przekonywała się do mnie. Pan przychodził coraz rzadziej; wiek i stan zdrowia Jego oraz Jego żony robiły swoje. I tak Tadzinka zadomowiła się na mojej działce. Grzeczna i pokorna wobec Babci została przez nią zaakceptowana. Mogła nie tylko jeść ale i przebywać na działce. Radosna, żwawa, chętnie bawiła się z dziećmi Beksy: Maciejką, Lalą. Zastąpiły Jej rodzeństwo. W tym roku zauważyłam zawiązującą się więź pomiędzy Nią a Zuzią…..Jednak najbardziej lubiła jeść…a ja lubiłam patrzeć jak to robi. Tadzia na mój widok przebierała nóżkami ale na postawioną miseczkę nie rzucała się łykając więcej powietrza niż jedzenia. Ona posiłek celebrowała jak gość wykwintnej restauracji. Brała kolejne kęsy do pyszczka i smakowała, wzdychając z uwielbieniem nad wybitnie pysznym kawałkiem…..Po czym jak zwykła świnka sprawdzała czy w innych miseczkach nie ma czegoś jeszcze do zjedzenia.
Dzisiaj niosłam Jej (oprócz jedzona dla wszystkich) ulubionego Felixa…..
Nie wybiegła na moje powitanie (dotarło to do mnie już po czasie)….Leżała po krzakiem. Taki szybki rzut oka i szybka myśl: czai się na Zuzę…ale czemu nie wychodzi na moje dzień dooobry.
Podeszłam bliżej…”Tadzinko”…
Pobiegłam po pudełko żeby zabrać Tadzię do weterynarza. W trakcie układania Jej na kocyku zgasły śliczne ślipka Tadziuszki.
Tadziu, Tadzinko, Tadeuszko komu będę przynosić smakołyki.
