Ja nadal modlę się, żeby to tylko po-efekt traumy. Asia mi wspominała, żeby uważać na kotunię następnego dnia... bo jak minie napięcie.... zdarza się czasem jeszcze większy atak choroby...
Przepraszam za makabryczną dygresję, ale wiem z własnego doświadczenia, że czętso zawał albo wylew u ludzi zdarza się już po dużym stresie, wtedy kiedy organizm po okresie mobilizacji i wielkiego napięcia może "odpuścić". Mój kolega odszedł na wylew w dniu własnej obrony pracy magisterskiej w wieku 25 lat. Nie zdążył jeszcze dotrzeć do domu, siedział z kolegami w klubie, grali w karty i pili piwo....
Przepraszam, to straszne rzeczy, choć prawdziwe...
Dlatego modlę się, to może tylko atak odreagowania po traumie... choć wyglądało to okropnie.
Biedna kocia odrobinka
Nie zmieniam opinii, że ten dom był dla niej traumatycznym przeżyciem.
Nawet renifer na moje pytanie co by było gdybyśmy nie zabrali jej teraz przed świętami (a przecież nie widział jej w tym najstraszniejszym stanie gdy jechałam z nią do domu) - odpowiedział; "chyba by umarła".
Co mogę więcej powiedzieć.
Trzymam tylko paluchy, żeby to nie było to straszne choróbsko...
Wtedy mój domek byłby strasznie niebezpieczny (schody!).
Jestem niezorganizowana, nienajmądrzejsza... uspokaja mnie tylko jedna myśl - nie było innego wyjścia!
To było konieczne.
Mila nie jest tak zrelaksowanym kotkiem jak przed obozem ale chodzi po domku - nikt jej znikąd nie wypędza (oprócz wariatki).
Jutro badania kotuniu, dziś w nocy chowamy miseczki, bo ma być na czczo.