Ehh, tyle bied. Zajrzyjcie proszę.
viewtopic.php?f=1&t=169374Z innej, weselszej beczki. Weselszej bo dobrze sie skończyło.
W sobotę raniusio poszłam na pielgrzymkę. Specjalnie tak wcześnie bo "na miasto" ruszałam. Chciałam sprawdzić pewien pustostan gdzie ,wedle mnie, koty mogły bytować. Nie kryję ,że o malunie chodziło. Kotka gdzieś się okociła. Karmicielka olała łapanie. A potem, jak już brzuchy duże były, toz olał jęki karmicielki. Ale ten rozdział znam z opowieści. Dom był opuszczony ale w tym roku włam nastąpił. Widziałam tam pingwina zeszłorocznego.
Ale do rzeczy.
pobiegłam z garami. Jak DonPedroCichoCiemny zlustrowałam ulicę czy nic nie idzie i nie jedzie. Wślizg zrobiłam przez uchyloną bramę pędzikiem nurkując w podwórze. Chaszcze pod moją grzywkę. Trawy po pas. .Uff, jestem. Sunę udeptaną ścieżyną.Cholera, ktoś tu bywa. Rozwalone wierzeje komórki pokazały zdewastowane pomieszczenie. Stoję, kiciam i zerkam lękliwie na boki. Słyszę poszum jakiś. Słyszę głos. Dziwny jakiś. Wśród łodyg coś bieli się. Oczki wytrzeszczam.Pieso, rzeczy jakieś... Jakoś tak nisko się bieli. Jakoś.... cholera jasna to... pośladki.

Gołe, białe i obłe. Kucają i wypinają się w mym kierunku. Zamarłam. Pośladki też. Znad pośladków uniosła się głowa w beretce. Facio. Zdrętwiałam. Szepczę z dłonią na piersi
och, przepraszam, przepraszam... ja tylko kotów szukam... ja tylko chcę zobaczyć czy tutaj jakieś są... przepraszam, przepraszam... czy mogę... proszę sobie nie przerywać bo ja tylko kotów poszukam...stoję i jojczę. Szuram nożynkami, rączki załamuję, garami telepię. Ale
stojem . Pośladki klasnęły i stwierdziły
proszę bardzo, niech szuka , niech patrzy. I zajęły sie swoimi doopalowymi sprawami.
Wlazłam dalej. Okna wyrwane, stołeczki postawione z obu stron, bajzel jak cholera. Bury kocik nosa wystawił na kicianie. Znam go. Schował się. A ja blondynka o małym rozumku wlazłam do środka powierzając swe mało cenne życie zaufaniu w dobroć pośladków. Kot czmychnął. Żarcie zostawiłam. Zajrzałam do "pokoi" co pod ręką były. Dalej nie miałam odwagi. Spierniczyłam biegusiem kręgi w kręgosłupie narażając na wysunięcie. Pośladki się oporządzały. Powiedziałam grzecznie
do widzenia. Powiedziałam grzecznie
dziękuję . Zerknęłam czy coś nie idzie. Popatrzyłam czy coś nie jedzie i z ulgą weszłam na chodnik. W chaszczach usłyszałam klapanie
a nie ma za co, do widzenia. Zabrzmiało jak obietnica.
Czy to prawda? Tak. Moja głupota też jest słynną oczywistą oczywistością.