Wracałam z pracy inszą drogą niż zwykle. czyli obok domu gdzie koty urzędowały a potem bezdomni. To ten dom ,jeśli ktoś pamięta, od kadłubka i klikających pośladków. Dom został wystawiony na sprzedaż. Wsio zabite dechami zostało, płot ogrodzony, kłódy założone. Jednak ile razy tamtędy idę to zawsze oko zapuszczam. To samo robiłam i w chwili powrotu. Więc zauważyłam jak facio kiknął, po rozejrzeniu się , w kierunku krzalunów i znikł. Nie wyglądał elegancko więc zaświtało mi ,że złamano "kody" i "zamieszkano" w ruderze. Wiem, to rasizm ubraniowy

ale nastawiona jestem na koty i mam jednotorowe myślenie. Moze płot przecięli, może dechy wyrwali, może znów bytują ludziska. A jak ludziska to może i koty przybyły. Oczki na ostrość nastawiłam i już z dala rozbiegły mi się po okolicy. Tam chaszczorów dostatek to teren do oblukania ciężki jest. Jak podeszłam to już cięgiem rozbieganym wzrokiem monitorowałam. Szyjka wyciągła mi się jak żyrafie, wzrok sokoli ale ... No szlag. Gdzie facio znikł?! Płot cały, za płotem go nie widać. Przed płotem też. Nie przeciął sobie drogi skrutowo bo bym go uwidziała. Taki bystry w chodzie nie był by wyrobić się przed mą lustracją. Stoję, klnę w duchu i idiotkę z siebie robię. Wszak to chodnik publiczny i troszkę mnie osób omijało. Wzrokiem też omijali bo nie wyglądałam mądrze. Raptem widzę ,że drzewo się ruszyło. Raptem widzę ,że to facio odkleja się od pieńka. Co do mnie mrugło nie powiem bo zapiął facio ... spodnie. Urody też nie uwidziałam bo za szybko to zrobił. Prawie oko mu przyciął.

O rzesz orzeszku.

Ja to mam jakieś szczęście wątpliwe w tej okolicy. Wzrok faceta bezcenny. Lico czerwone mu się zrobiło a wzrok wyrażał tylko jedno słowo
zboczka .
