zadzwoniła dziś Duża Marcela. Przed chwilką. Mówiła, że nie chciała dzwonić wcześniej, bo to i tak nic by nie zmieniło...
Marcel nie chciał wybudzić się po kastracji. Musiał dostać "wybudzacz". Po zabiegu okazało się, że z ranki wciąż leci krew

Zrobiono badania, dużo różnych badań. Stwierdzono, że Marcelek-Precelek ma zaburzenia krzepliwości krwi i na 95% wadę serca

Zatkało mnie tak, że nawet nie wypytałam, jakie dokładnie badanie miał robione itd., ale weta mają chyba dobrego: po kastracji dostali numer prywatny, do domu, z prikazem, żeby dzwonić o każdej porze dnia i nocy, gdyby cokolwiek się działo.
Wet stwierdził, że póki co, póki mały się nie męczy, ani nie ma żadnych niepokojących objawów, to nie za bardzo jest co leczyć. Jeśli jego standard życia by sie pogorszył, będzie musiał przyjmować leki. Do końca życia.
Jego nowa opiekunka powiedziała, że nie jest to żadna "przeszkoda" dla nich, że bardzo go kochają i nie oddadzą nigdy-nigdy... ale mnie tak strasznie przykro. I głupio. Dałam im chore zwierzątko
Z dobrych wieści, to taka, że Marcel zupełnie już zapomniał, że jest dzikadzicz. Nawet gościom włazi na głowę i zagląda w oczy, uszy i nos.