» Śro sty 26, 2011 17:25
Re: Leoncjo - zdecydowanie za dużo jak na jednego kota! Sch Łódź
Wiecie, dzisiaj, teraz podjełabym inną decyzję - właśnie decyzję rozumu. Może tym razem mój wet cudotwórca się pomylił? W trakcie choroby Leona strasznie mocno się też modliłam. głupio tak tu to pisać, ale osoby wierzące na pewno to zrozumieją a i niewierzące, sądzę, ze także...
W tych modlitwach o ocalenie Leosia "zawarłam z Bogiem taką jakby umowę". Obiecałam, ze zrobię coś co do tej pory było dla mnie bardzo trudne(to były dwie konkretne rzeczy), aby On (Bóg) w zamian pozwolił Leosiowi wrócić do zdrowia. Ja wywiązałam się z "umowy", byłam więc pewna, że Leon wkrótce zacznie zdrowieć. Jeszcze w niedzielę przyniosłam nawet trochę wody święconej i posmarowałam nią brzusio i główkę Leosia. Aż mi głupio, bo chyba potraktowałam religię jak magię, ale byłam tak wyczerpana, zdesperowana i zrozpaczona, ze gotowa na wszystko, byleby kiciuś wyzdrowiał... Po tym miałam ogromne przeświadczenie, ze Leon będzie zdrowy, takie same silne odczucia miała moja siostra, takie same Jystna... Poza tym gdybyście widziały Leona, mimo ze słabiutki, że już prawie nie wstawał i ze nie jadł, miał w sobie ogromną wolę życia...
Po śmierci Leona zaczęłam przeklinać Boga, dosłownie, płakałam i wrzeszczałam wyrzucając mu że mnie oszukał i że nie dotrzymuje obietnic. Moja siostara byłą przerażona że bluźnię. I wtedy do mnie dotarło, ze to nie Bóg mnie oszukał, ale ja samą siebie. To przecież nie Bóg zabrał Leona, To ja podjęłam decyzję o eutanazji... I teraz mam silne przeświadczenie, ze gdybym tego nie zrobiła, Leon w końcu zaczął by zdrowieć.
Jestem mordercą Leona. Nie dotrzymałam danego mu słowa, on przerażony na mnie czekał a ja nie przyszłam po niego tylko wydałam decyzję o jego śmierci. Najgorsze jest to, jak wyobraże sobie co myślał kiedy zostawiłam go w tym szpitaliku. Czy nie sądził, ze go oddałam "obcym ludziom", bo się zepsuł. Zaufał mi całym sobą i nie wiem czy na koniec swoich chwil nie czuł się przeze mnie oddany i porzucony, jak wcześniej w schronie. Dzisiaj wiem jedno - miałam wrócić po żywego Leona, nawet jeśli okazałoby się że jeszcze w tym samym dniu trzeba byłoby go uśpić. Mam poczucie, ze żegnając go dałam fałszywą obietnicę, a on czekał...
Nie mogłam długo oddać go do wykopanego grobku. Wyłam jak głupia, trzymając jego martwe ciałko w ramionach. Śpi teraz mój maleńki pod dwiema wiśniami. Na wiosnę zakwitną nad nim i będą miło pachnieć wieczorem. Ale ja wcześniej obiecałam mu że razem zwalczymy chorobę i ze będzie już wkrótce biegał po zielonej trawce i wspinał się po drzewach. Myślę, że bardzo na to czekał... Myslę, że on by się nie poddał, poddałam się ja, pod wpływem emocji, nie rozumu... Przepraszam Cię maleńki. Mam nadzieję, ze śpisz spokojnie...
Ja spokojnie nie śpię, nie mogę jeść, nie mogę sobie wybaczyć poniedziałkowej decyzji... Mąż ma mnie dosyć, siostra twierdzi, cyt. "że mi odpierdoliło" i żebym szła do psychiatry i przestała zadręczać siebie i innych. myślę, ze do psychologa iść muszę. U nas jeszcze końcówka ferii, pracuję w szkole, więc od przyszłego poniedziałku muszę pójść do pracy. w moim obecnym stanie to jest niemożliwe. Nie potrafię znaleźć sobie miejsca i nie chce mi się żyć. Ale to wszystko nie zwróci mi Leona.