No ja jak zwykle ze sporym poślizgiem,
ale proszę pokornie o wybaczenie.
Ostatni tydzień,
to normalnie jakaś totalna masakra była.
Teraz będę miała więcej czasu, bo skończyłam dziś praktyki w gabinecie.
A działo się.
Zostałam sama z jednym lekarzem, a ludzie (i zwierzaki)
walili drzwiami i oknami.
I to nie jakieś odpchlenia, tylko jakiś ciąg ciężkich przypadków.
Jak byli wszyscy weci, to był spokój. Pacjentów jak na lekarstwo,
a jak zostaliśmy sami, to drzwi się nie zamykały.
Oj działo się.
Ale dziękować Bogu, zgonów zero.
Droga Tosi.W nocy z niedzieli na poniedziałek prawie wcale nie spałam.
Nie chciałam przespać ostatnich chwil z Tośką i nie mogłam uwierzyć,
że już jej nie będzie.
Przygotowałam jej wyprawkę i kontenerek.
Tosia osobiście wszystko sprawdziła.
Kilkadziesiąt minut szalała bawiąc się w kontenerku,
a ja wpatrywałam się w nią jak w obrazek,
starając się na zawsze zapamiętać te chwile – kurcze,
znów mi gardło ściska, gdy o tym piszę.
W nocy bawiłyśmy się na łóżku.
Obie zasnęłyśmy nad ranem, gdy na dworze robiło się już widno.
Tosia oczywiście na moich cycuchach z łapkami w moich ustach,
a ja z głową pełną wątpliwości, podświadomie marząc,
żeby ktoś mnie zatrzymał.
Rano wyruszyłyśmy.
Tosia i ja zajęłyśmy tylne siedzenie.
Mała źle znosiła drogę.
Chyba bała się tego ciągłego szumu jadącego samochodu
i szybko migających obrazów za oknem.
Robiłam co mogłam, żeby się nie bała.
Miałam ze sobą przygotowane jedzenie i pudełko z pisakiem,
gdyby chciała siusiu.
Po ok. 1.5 h. chyba przywykła i zasnęła na moim brzuchu.
Całą drogę, ku rozpaczy mojego kręgosłupa

,
spędziłam w pozycji pół leżącej, bo Tosia jak już wiadomo,
nie na kolankach lubi leżeć, tylko na cycuchach z główką obok twarzy „mamy”,
więc taka wygięta, bez słowa sprzeciwu jechałam do Wrocławia,
karcąc moją siostrę przy każdym mocniejszym hamowaniu.
Wiem, że postępowałam słusznie,
ale całą drogę chciałam, żeby ktoś to zatrzymał…
Byłam tak zdenerwowana,
że z roztargnienia zostawiłam na stacji benzynowej buty.
Powiedzcie mi,
jak można zgubić buty, które ma się na nogach?
No na moim przykładzie, widać,
że można i gdy dojechałyśmy do Wrocławia i przyszło do wysiadania,
byłam bardzo zdziwiona faktem, że muszę po mieście pomykać na bosaka – co zrobiłam.
Na dworcu głównym przekazałam Tosię Ani.
Podpisałyśmy umowę adopcyjną, podałam jej wszystkie rzeczy Tosi
(włącznie z jej misiem) wyprawkę i…odjechałam.
Widziałam jeszcze
jak dziewczyny niosą ją w kontenerku i chciałam wyć…

W umowie jest zaznaczone,
że Tosia musi przejść zabieg i że Ania jest zobowiązana informować
mnie i forum, o przebiegu aklimatyzacji, potem operacji i rekonwalescencji Tosi.
Chyba jeszcze nic nie napisała,
dam jej jeszcze troszkę czasu i pogonię ją,
bo na razie nie wiele wiem, a właściwie wszystko co wiem,
pochodzi od Tysi z forum.
Wybieram się z TŻ do Kościana pod koniec sierpnia-początek września
i jak co, to wiecie – będzie lańsko.
A moje zwierzaki.
W zeszłą sobotę ktoś podtruł mi Taszkę
(moja niepełnosprawna kotka z zaburzeniami centralnego układu nerwowego).
I ja i wet wychodziliśmy z siebie, żeby ją uratować.
Moja mama była przekonana, że mała już z tego nie wyjdzie,
ale ja się uparłam, bo skoro już raz o włos uciekła śmierci,
to i tym razem jej się musiało udać i......
koło środy nastąpiła poprawa.
Dziś jest już Oki.
Taszunia znów jest pełnym życia kotkiem,
który cieszy się światem mimo wpadania na ściany.
Jedyne co zostało z tych strasznych dni,
to troszkę ciężko gojąca się rana po wenflonach,
ale to już pikuś – damy sobie radę.
W czwartek wylądowałam w domu z królikiem,
a raczej króliczką, którą ktoś zostawił w gabinecie.
I jak nie lubię królików, to powiem, że w tym zakochałam się w ciągu pierwszych 3 sekund.
Króliczka jest przepiękna.
Czarno/biała z obłędnie błękitnymi oczkami.
Taka do miziana, bo nie gryzie, nie ucieka i chodzi za człowiekiem jak pies normalnie.
2 dni była w gabinecie,
a że jestem przeciwnikiem trzymania zwierząt w klatkach,
kicała siebie swobodnie po wszystkich pomieszczeniach
robiąc prawdziwą furorę wśród pacjentów.
Jej ulubionym miejscem drzemek były ludzkie kolana,
lub jak przekonałam się biorąc ją na noc do domu – łóżko-poduszka i głowa opiekuna.
Usilnie szukałam jej domu,
co w przypadku królików nie jest łatwe
(80% adopcji idzie na karmówkę – pokarm dla gadów)
i dziś się udało.
Znalazłam jej super dom i normalnie jestem z siebie dumna,
bo to naprawdę raj dla króliczków, gdzie doczeka kresu swoich dni,
kochana i rozpieszczana.
Kolejna super wiadomość jest taka,
że w tygodniu jeździłam do szczeniaka owczarka n.
podawać mu zaszczory i leki.
Bezpański piesek, malutki i kochany – chory na parwo.
Sama nie dawałam mu większych szans, bo był w masakrycznym stanie,
a tu cud.
Wyzdrowiał i załapał się do tego nielicznego procenta psiaków,
którym się udało.
A złe wieści – mam kolejne 2 koty do adopcji.
Dwie kotki.
Wiek ok. 3-4 lata.
Bardzo zadbane, wymiziane – po prostu pieszczochy.
Nie wychodzące !!!Ich pani jest w szpitalu i już z niego nie wyjdzie – stan agonalny

.
Zawiadomili mnie sąsiedzi tej pani.
Jej córka jest w stanach i wydała dyspozycje,
żeby zwierzęta uśpić.
Sąsiedzi ich nie mogą zabrać, a uśpić tych miziaków też nie chcą,
więc założę im wątek i będę liczyć na cud.
Minął termin zapłaty za Tosię w lecznicy.
Wstyd mi się tam pokazać, jeśli tego nie ureguluję,
a takie konto kredytowe może się jeszcze bardzo przydać.
Bardzo proszę o pomoc.
Przypominam, że rach. wyniósł 130 zł.
Na benzynę dzięki Waszej hojności starczyło.
Największe dziękuję dla
Tysi, która nie dość, że znalazła Tosi dom, to jeszcze w większości zasponsorowała
jej drogę do nowego domku.
Ta dziewczyna jest normalnie NIESAMOWITA !!!Zabieram się za zgrywanie zdjęć Tosi z drogi.