maczkowa pisze:Mironek w hamaczku jest boski
Jedna z moich tymczasek, sprzed 3 lat, malutka szylkretka miała tymczasowe imię Szylcia. Do dzis mam ją na tapecie i za nią tęsknię..
Więc ta Sheila, Shila mi się fajnie kojarzy, choć- nieoryginalnie w sensie inspiracji.
Asia, a maluchy w klatce są nadal, bo..? Pytam zastanawiając się, czy nie oswajałyby się szybciej na wolności

Maluszki na wolność są wypuszczane 2 razy dziennie na 2-3 godziny. Biegają po pokoju i przedpokoju. Reszta jest zamknięta by nie zaszyły się w dziury. Nie powinny siedzieć w klatce cały czas. W tym masz rację. Jelitka i cała reszta źle wtedy pracuje. Kosteczki muszą się rozruszać a dzieci wyszaleć. Apetyt jest mniejszy i ogarnia je frustracja. Ale nie oswajają się przez to szybciej. W klatce mogę je spokojnie wygłaskać i mruczą. Nie pomoże uciekanie i fuczenie bo moja ręka i tak ich dopadnie. Wywalają wtedy brzuszki. Mrużą oczęta. Tyłeczki im chodzą. Nawet Missi, największa opornicka, dziś pierwszy raz zamruczała. Na zewnątrz unikają nas i nie dają się dotknąć. Missi i Maxim potrafią fuknąć. Zapędzenie ich do klatki bywa wielką gimnastyką i nie potrzebnym stresem dla nich. W czasie ich wybiegu chowamy wszelkie przysmaki. Nie dostają jedzenia. Po szaleństwach bywają głodne. I na ogół wystarczy wstawić jedzenie i usiąść spokojnie. Powoli schodzą się. Wystarczy poczekać i zamknąć klatkę. Choć niedobitki trafiają się. Radzę sobie z ich wyłapaniem. Ale to nie potrzebne dla nich nerwy. Jednak nie zostawię ich na zewnątrz bo nic nie osiągniemy. Ten miot jest wyjątkowo oporny jeśli chodzi o kontakt z ludźmi. Mimo zgarnięcia ich we wczesnym wieku są chyba genetycznie na ludzi "zamknięte". No, Molly jest inna. Ale i ona szalejąc z bandą nabiera ich
cech. Gdy jest sama to zupełnie inny kot. Jednak widzę ile radości daje jej kontakt z rówieśnikami. Więc nie pozbawię go jej. Najwyżej popracujemy deczko więcej.
Martwię się, pewnie, czy one dadzą radę zmienić się. Ale decyzja została już podjęta i musimy pracować dalej.
Maluni fotek nie zrobiłam. Znaczy coś cykłam ale nie wyszły. Coś wczoraj była nieswoja. Nawet gorączkę mierzyłam jej. Skończyło się na podaniu no-spy bo wielką tkliwość brzuszka miała. Dobrze ,że miałam lek i insulinówki. Przeszło jej. Obudziłam się rano z bolącym kregosłupem. Leżałam nieruchomo na plecach z szylunią na sobie. I okularami zsuniętymi na czoło. Czyli obie zasnęłyśmy nie oczekiwanie

Rano była weselsza i stawiła się na jedzenie. Obserwuję ją bardzo. To dziecina drobna wielce po wielu przejściach. Wszystko może się zdarzyć.
Nie nazwę jej Szylunia bo mam Szylunię wśród dzikunków.
Za to Sorry nie był dziś przy apetycie. Co jest dziwne dla niego. Na "oko" niby ok ale martwię się. Już na zapas. On do tej pory nigdy śniadania nie odmówił.
Oboje dostali Espumisan. On łyka spokojnie. Mała walczy jakbym truciznę jej podawała. Musimy zakupić nowy bo końcówka już świeci w butelce.
Florek nie znosi stanu gdy dzieci biegają. Wynosi się z pokoju i nie zjawia zanim tałatajstwo do klatki nie trafi.
Dzieje się rano dużo i szybko. A on niespokojny wtedy jest.