Koty rządzą w dtym domu. Znaczy się w naszym domu.
Szabo jest pięknym kotem o pięknym charakterze. Spokojny, nie nachalny ale potrzebujący być blisko. Nie niszczy. Nie skacze. Nie włązi na stół by nasze talerze zlustrować. Jemu tłum futer awadza ale godzi się jakby wiedział ,że wyjścia innego nie ma. Lubi pogadać. Lubi być głaskany. Maluszki mu zawadzają ale nie opiernicza ich. Raczej schodzi z drogi. Ma swoje pudło, w którym lubi przebywać. Taki azyl. I nie pozwalam zajmować go badziewiu nie wychowanemu. Szkoda mi go okrutnie bo zakocony dom to nie jest dom dla niego. Kocha jeść i widać to po nim. Choć do mich się nie pcha. Jak Abiś co czatuje tylko by mordę wsadzić. Ten to się szeroki zrobił.
Bardzo, bardzo dom mu potrzebny. Tylko pytań sensownych o niego nie ma. A te co są to szkoda wspominać nawet.
Dziś miałam chwilkę czasu rano i pobiegłam do bezdomniaków świtem. Mokro było i zimno. I prawie zero kotów

Pochowały się w dziury jakieś i czekają na słońce. Trudno. Muszą więc stawić się
na miski intuicyjnie. Troszkę im zostawiłam. Wlazłam też na kotłownię przywitana miaukiem przez burasię. Tą płochliwą. Spała w pudle wyłożonym polarem. Nie podniosła się tylko zjebkę mi puściła ,że budzę i straszę. Dostała swoje ulubione wątróbkowe kawałki. Jak jest ciepło to nie je rannych porcji. Muszę wieczorem zabierać powiększone o stada robali. W asyście wściekłych much i os. Ona się boi wszystkiego co lata i bzyczy więc nie podchodzi. Od kiedy ranki są chłodniejsze wszystko znika. A mała czeka często pod bramą i wydziera z krzaków. Lub spod aut.
Ruda i druga bura były pod płotem marketu. Szyla też przyszła.
Niestety, mamuni nie widać już kilka dni. Byłam w piwnicy pozerkać i pokiciać. Może coś zauważę. Może się odezwie. Może coś poczuję jeśli nie żyje i gdzieś leży. Nic. Z jednej strony cieszę się. Z drugiej okropnie martwię. Z ... trzeciej wiem ,że nic nie poradzę. Muszę czekać i mieć nadzieję.
Idąc tak świtem patrzyłąm na świat. Okraszony delikatnym słońcem przebijającym się przez opary wilgoci. Zerkałam na wszechobecne koraliki rosy wiszącej wszędzie. A z pajęczyn czyniące cudne kolie. Zieleń nabrała mocy. Świt jest cichy. Brak już w nim nerwowej krzątaniny ptaków. Ich świergotu i awantur. Dzieci już odchowane śpią też dłużej. Tylko na drzewie obwieszonym smakołykami jest jazgot wrobelków i sikor. Wczesne śniadanie. Słychać ich z dala. Całe rodziny goszczą się. Straszne malizny z nich. A jakie piękne! Jestem ja , przyroda i...jedna sroka co to na kicianie stawiła się od razu.
