miły wtorkowy poranek...
Wstając rano wypuszczam Stasia z klateczki, pilnuję, żeby poszedł do kuwetki a nie na Lolkowe posłanie, a potem mogę już zająć się sześcioma parami wygłodniałych oczu, gapiącymi się na człowieka jak na posiłek, przy akompaniamencie dzikiego wycia i drapania pazurów po podłodze. Tak więc wyjmujemy miseczki i miski. Cały kuchenny blat w kocio-psich miskach. Czuję się jak w barze szybkiej obsługi: psie chrupki, psie chrupki, kocie chrupki, kocie chrupki, kocie chrupki, dzieciowe chrupki plus trochę puszki, oliwa do psich chrupków, saszetka i trochę puszki, gorąca woda, rozmerdać... i czuję na plecach coś dziwnego... tak, to siódma para oczu! trochę załzawione jeszcze, ale
paczają!
Uwaga! Kuchnia wydaje! Georg na parapet, Gabryś na szafce, Gadżet na podłodze... Orest leci na łeb na szyję i wręcz wskakuje do Gadżetowej miski. Za nim, na chwiejnych nóżkach tupta Stasio. Nie, nie, nie! zaczekajcie, dzieciaki! Łapię po kotku w każdą rękę. Impas. Zabrakło mi odnóży, żeby zestawić na podłogę psie śniadanie. Rastek kręci się wokół własnej osi, Lolka go podgryza. Dobra, dzieci do łazienki. Orest wyje. ZARAZ, do cholery!
Lola miska biała, Rastek miska czarna. Małe miseczki w ręce, otwieram łazienkę. Orest wpada głową w miskę Loli, Stasio wybiega za nim i zatrzymuje się niezdecydowany: Gadżet czy Rastek? bo Lola już zajęta. Stawiam dzieciowe śniadanie w łazience, znów łapię małe i przystawiam do miseczek. Orest się rozgląda i zmienia pozycję, tak żeby własnym ciałem zasłonić swoją miseczkę przed Stasiem. Staś patrzy niepewnie, ale w końcu zaczyna jeść. I je. I je. I jeszcze je. Beknie sobie i je.
Długo to trwa, chociaż zjadł raptem jakieś 40 g. Ale to prawie dwa razy więcej w porównaniu z dniem wczorajszym! i do tego udało mi się przemycić trochę saszetki Conva!
W tym czasie usiłuję narysować sobie w miarę równe kreski na powiekach i nie włożyć sobie szczoteczki od tuszu w oko.
Jeszcze tylko sprzątnąć pawia Georga, sprzątnąć pawia Gadżeta, wyjąć psie głowy z kuwet, wyczyścić kuwety, dać Lolce tabletkę, ubrać się, zgarnąć łyka herbaty i można lecieć do pracy. Jestem głodna, nie do końca uczesana, zapomniałam szpilek roboczych i świecę adidasami, ale nic to! najważniejsze, że znalazłam sposób na karmienie Stasia. Konkurencja podstawą wolnego rynku
