skoro Blanka ma wzięcie, a chłopak nie, to tu także się podpiszę, jasne, nie chcę kolekcjonować kociaków, wezmę chętnie jedno maleństwo, a szczerze mówiąc (dziękuję za podesłany link na facebooku) czuję, że to mój kot. Znaczy, nie zrozumcie mnie źle. Wczoraj jakiś skur***yn otruł mi z zimną krwią kota wychodzącego na dwór (przygarnęłam go zza warszawy, był nauczony wychodzenia i robił straszny sajgon jak się nie wypuszczało). Leona kochało prawie całe osiedle, dzieciaki do szkoły odprowadzał, z ludźmi do piekarni chodził, wyczekiwał na mnie godzinami na przystanku autobusowym, a nocami spacerował dookoła osiedla, dotrzymując mi towarzystwa. Nie sądziłam, ze można aż tak pokochać kota. A jednak. Możecie powiedzieć, ze czegoś się nażarł, ale w to nie uwierzę, został otruty, bezwzględnie otruty, był tak wybrednym kotem, że kradnąc mi z talerza długo zastanawiał się co zje i ile zje, a co mu nie pasowało, po prostu olewał. Od ludzi nie brał, jesli cos mu się nie podobało. Teraz mój maluch, Joker, który był "wychowankiem" Leona został sam (nie licząc pieska, którego niestety muszę oddać, ale to inna historia), boję się, że ten szok może być dla niego poważnym uszczerbkiem na zdrowiu, i tak jest sama skórką z kosteczkami.
A Zuz, z tego co widzę, jest małą "kopią" Leona. Z resztą porównajcie sami.

Joker nie jest kotem wychodzącym, w oknie mam kratkę, która mu to uniemożliwia, ponieważ jest ciapą i gapą oraz nie jestem zwolenniczką wypuszczania maluchów. Leon tak był wychowany i po prostu nie dało się go zatrzymać w domu (trafił do mnie jako dorosły kot).