Alienor pisze:Aaasiu, pomnij coś mi obiecała, bo chcę to zamówienie do Ciebie puścić

Dziewczyny, przepraszam ale wczoraj nie miałam kiedy. Byliśmy z Leosiem i Fastrygą na szczepieniu. Fastrydze jeszcze wetka zdjęła jakieś nitki. Wzbudziła mała zachwyt u p.Asi ,która jeszcze jej nie widziała. Mała waży 2 kg

to jej się przytyło. Potem, ledwo wróciliśmy, zwalili nam się goście i nawet do netu nie miałam kiedy zerknąć

Dość późno wyszli i zanim z Januszem obrobiliśmy stadko to już tylko paść nam wypadało. A ranek zastał mnie na łapance chorego kota, szukaniu cieżarnej kici i dziś był też dzionek ruinowy. Tam koty czekają co 2-gi poranek na żarcie .Wszystko zostawiane
ginie .Chyba dodatkowi stołownicy przychodzą. Nie jeże bo te pierdolnik robią. I nie ptaki ,bo żarcie na zewnątrz jest ukryte a w środku bezpieczne stanowiska są.
Niestety, chory kot nie pokazał się. Bardzo mnie to niepokoi. Zawsze czeka przed klatką na mnie .Rankiem nie było go. Może zląkł się wczorajszej próby zgarnięcia go. Na oko niby nic mu nie dolega ale nie je.
Dziś mam nadzieję ,że się uda. Bo ogłoszenia też czekają.
Ranek... Nie lubię ciemnych poranków. A dzisiejszy był ciemny nie tylko na niebie ale i domku. Humor na nie zwalił się czarny jak
podniowszy zwłoki kuchnię i przedpokój zobaczyłam. A było tak.
Już jakiś czas do mych
uch dochodziły różne przepychanki i szuranie z kuchni. Głupia cieszyłam się ,że koty zajęte czymś tam dają mi poleżeć jeszcze. Co i raz tylko dla uspokojenia warczałam
już wstaję, wstaję, cicho tam. Nie wstałam, zerwałam się prawie na zawał nie umierając jak wbiegł szary klon z warkiem do pokoju a za nim z tupotem końskim i lwim rykiem pozostałe maluchy. Starszaki czaiły się w tle ,przepychając się i klnąc. Andzia, bo to ona była ,broniła zaciekle zdobyczy . Zdobyczą był...ziemniak.

Nie cały tylko ćwiartka. Zabrałam ,pogadałam pogadankowo i poszłam do kuchni. Ślizg na mokrym ,grożącym rozwaleniem sobie łba ,od razu otrzeźwił mnie. Kuchnia i przedpokuj to był obraz zalania.Zalania wodą z gara stojącego w zlewozmywaku. Nie dużego gara. W tymże garze były obrane wczoraj ziemniaczki co sobie miały być ugotowane po przyjściu od weta.
Śma mieli obiadek spożyć po powrocie od doktorka ,tylko goście nam tej możliwości nie dali. Garnek stał przykryty w zlewie całą nockę. Stał dopóki granda się nie zrobiła. Kociska wyciepały i rozwlokły każdy ziemniaczek po chałupie, zrobiły sobie staw do łowienia , basen do chlapania ... Blaty pływały, ściany ociekały, szafki były umorusane wodą i śladami łap. O podłodze nie wspomnę. Mało się nie zadusiłam ze złości bo draństwo jeszcze każdego ziemniaka broniło i na ścierę scierającą polowało zajadle. Co i rusz jakieś kocidło lądowało mi okrakiem na ręce zadowolone z zamieszania. Wyciągnęłam wnioski z tej kartoflanej nauczki. Zero obiadów
