Dziś będzie inaczej. Deczko kulturalnie, przyrodniczo, nierzeczywiście.
Czy przyglądaliście się kiedyś kwiatom kasztana. Tak w bezruchu i zachwycie. Tak blisko.
Kasztanowiec to w ogóle cud przyrody. Zawsze jest piękny. Ma cudne liście o niespotykanym rysynku. Jakby ktoś zebrał kilka , połączył w bukiet i zachwycony zostawił by innych też wprowadzały w olśnienie. Kwiaty to inny cud natury. Kolorystyka, układ płatków, rysunek. Potem zielone zawiązki kasztanów się pojawiają wychylając się jasną zielenią spod dachu listowia.Wyglądają jak miniaturowa broń gladiatorów starożytnych. No i sam kasztan Pan Owoc. Gdzie wzrusza człowieka sam dotyk brązowego, lśniącego i skórzastego kulka. Co mienią się w trawie w pierwszych blaskach słońca, okraszone kroplami rosy. Najpiękniejszy widok. Kasztany zbierają młodzi i dzieci i staruszkowie. Ich urokowi poddaje się na całe życie. Potem, gdy czas rozkwitu mija, a jesień nakazuje zmiany, kasztanowiec też jest piękny. Jego niespotykane liscie potrafią starzeć się urokliwie. A opadając tworzą filcowy dywan naszym stopom. Rosłe drzewo , ogołocone z ozdób , też jest w swym majestacie piękne. Ma niespotykany kolor i fakturę kory. Pięknie ułożone gałęzie. Jest dumne, takie bajkowe.
A teraz jest czas kwiatów. Lekko białawych z odcieniem różowości. Tutaj błysk żółci. Tak deczko czerwoności. Pomarańcz też błyska. Tutaj wystaje jedna falbana. Miga nad nią druga. I kolejna, kolejna. Tam nóżka pręcika zawstydzona ukazuje swoje wdzięki.
Mnie on kojarzy się z ...rewią... bruleską. Tak, tak. Spójrzcie na stożek całego cuda. To jak schody na scenie, pnące się ku górze. Oświetlone są światłem, którym tylko ten zespół może się pochwalić. W dzień jarzeniówka słońca nadaje ostrości występującym. Nocą otula je tajemniczy mrok. A księżyc błyszczący nadaje im miękkości. Na każdym stopniu stoją eteryczne tancerki w falbaniastych kiecach. Upachnione perfumą jaką tylko natura może stworzyć. Aż w głowach szumi. Unoszą się w ruchu tańca, do nie słyszanej przez nas muzyki. Grają ją owody, co na występy tłumnie się stawiają. Świergot ptaków. Wiatr szemrzący w listowiu. My ludzie wydający ochy i achy. Rewiówki odsłaniają w tanecznym ruchu kolejne warstwy. Falbany, koronki, halki. W ferworze wygibasów ukazują nóżki pręcikowe. Aż czeka się by koronkowe majtaski ukazały się naszym oczom. Wręcz czeka się na ten moment, wstrzymując oddech. Ten kwiat to dla mnie szyk tancerek co kankana tańczą. W zapale wielkim, zasłuchanych w takty, skupionych. A my patrzymy na nie w kulminacji utworu. Gdzie wszystko jest w ruchu. Fruwa w każdą stronę każdy skrawek. Gdzie migają kolory odzienia z płatków. Głównie widzimy tylko te haleczki i falbanki i kokardki i wstążki. A w górze tylko zarys zgrabnej talii. Jesteśmy wszak widownią co w dole siedzi, gdzieś tam upchana pod sceną. Więc twarzy artystów nie dostrzegamy. Mimo, że nasze głowy zadarte są ku górz. Kark boli. A oczy niecierpliwie przeczesują powietrze. Zbyt kiepskie miejsca jednak dostaliśmy. Ale ja wiem, że są piękne.
Proszę Państwa, przedstawiam Wam najlepszy na świecie artystyczny zespół!


