Jakies 3 tygodnie temu na BP pod Wroclawiem podeszła do mnie na bezpieczna odeleglość sliczna kotka.
Była tak głodna, że weszła do samochodu, ukradła pare ziarenek karmy (która zawsze wozę) i uciekla na bok. I tak kilkakrotnie.
Na grzbiecie sierść miala krótszą, jakby przypaloną pręgę (nie wiem od czego to i co to).
Kolor: czarno-czekoladowy, pod szyjka malutki bialy kwadracik.
Piękne, duze, żółte oczy.
Dokarmiałam ja (i jej towarzysza niedoli: malego pieska, którego razem z ekipa dogomaniaków udało się złapac i znaleźć bezpieczne miejsce) az przyszło zimno, snieg i silny wiatr.
Kicia była przerazona, coraz bardziej ufna. Wczoraj ją złapałam. Zawiozłam do tymczasowego lokum, w którym moze byc raorem kilka dni. Poza tym jest to puste mieszkanie, w ktorym jest sama, nieogrzewane no i za parę dni musimy znaleźć jej inne rozwiązanie.
Kotka ma tez ogromny potencjał! W tym mieszkanku aż się cała trzęsla - tak mruczała. Z jednej strony podchodzi, zeby sie miziac, niby sie troszkę jeszcze próbuje bac, ale jednak nie odchodzi od reki i ... miski.
Jezeli trafiłaby do mieszkania, w którym ktos pokazalby jej jak cudownie jest leżec na kolankach - byłby z niej super kot.
Postaram się zrobić jej jakies zdjęcia jak najszybciej.