Fruzia była najzdrowsza z rodzeństwa... do czasu... Zachorowała nagle... Dostała paraliżu (panleukopenia najprawdopodobniej, mimo, że ją szczepiłam...), i odeszła w ciągu godziny... Leżała na boczku, obsikana, zarzygana, powieki nie chciały mrugać, pyszczek nie chciał się otworzyć... Oddychała... Była zimna... Gdy ją dotknęłam zaczęła mruczeć... To było straszne! Nie miała szans na ratunek... Odeszła...
Elvisek dzień później pojechał do Wołomina - do wilkeigo domu, pełnym kociarzy

niech mu się dobrze żyje...
Koniec.