Chyba pora na opowieść...
Wczoraj miała miejsce adopcja kocurka.
Pojechałam wraz z koleżanką do mieszkania, w którym kitek do tej pory zamieszkiwał. I tu zaskoczenie: byłam tam wcześniej, ale nie miałam pojęcia, że kotek... kuleje po dawnym potrąceniu przez samochód. Maciuś (kocurek), mimo że nie kastrowany, jest zabójczo miziasty i przytulasty, istna łagodność. Poprzednim razem byłam tam krótko i kocisko wędrowało z rąk do rąk do głaskania i nie miałam okazji zobaczyć, jak chodzi. Na moją uwagę dotychczasowy opiekun tylko stwierdził, że przecież nic jemu (Maciusiowi) to nie przeszkadza i jest zupełnie sprawny. No, zgadza się, ale ma to przecież znaczenie podczas adopcji... Zadzwoniłam do zainteresowananego adopcją (chyba wykupię sobie zniżkę na jego numer

), ale na szczęście dla niego też nie miało to znaczenia
Tak więc kotek pojechał na chwilę do mnie, do domu w oczekiwaniu na samochód, który miał nas zawieźć do Wadowic. I tu znów zaskoczenie - kot zaczął strasznie kichać. No to co - weterynarz. Na szczęście było to tylko wysuszenie śluzówki po przeniesieniu z kamienicy do bloku ogrzewanego centralnym ogrzewaniem. Kot dostał 2 zastrzyki (z wapna i jakiś Tolfelm ??) i błogosławieństwo od weta. Wolałam go przed podróżą nie odrobaczać, żeby nie było żadnych historii w samochodzie.
Co ciekawe, podczas jazdy grzecznie sobie spał z transporterze - jakby nie było kota !! Na miejscu wszystko było ok, teren wydaje się być ogrodzony (było już ciemno, więc sama nie mogłam tego do końca sprawdzić), a i tak na początku Macius będzie przebywał w domu, aby sie przyzwyczaić. Poznałam nowych właścicieli - bardzo miłych - podpisano umowy. Obiecali pozostawać ze mna w kontakcie i przesłać zdjęcia, jak pożyczą aparat cyfrowy.
Jestem dobrej myśli. Dziś napiszę maila z prośbą o relację, jak sobie Maciuś radzi w nowym miejscu. Trzymam kciuki
