Ritunia w zawieszeniu jest. Choć jakby bardziej aktywna się zrobiła. Myje się, oczka przytomniejsze. Ale poleguje w pudełkach. Co prawda z kartonowego apartamentu w przedpokoju przeniosła się do pokojowego. To dobry znak. Wczoraj wieczorem pierwszy raz od wielu dni miała apetyt.
Brzunio ładnie się goi. Na mordeczkę podaję bunandol. Na jelitka dostaje antybiotyk. Dziś mamy mały kroczek za sobą. Dodałam jej łyżeczkę od herbaty gastro intenstinal. Przetarłam ze wszystkim i , o dziwo, zjadła. Zostawiła małe co nie co. Ale zjadła! Zobaczymy co dalej będzie. Pierwszy kęs nie czyni wiosny
Jednak cieszy
Mam jeszcze deczko saszetek więc spokojnie może szamać. Byleby chciała. Dostaje Espumisan i Lakcid. Nie chcę szaleć z lekami. Choć korci. Delikatnie sączy się jej katarek z prawej dziurki. Osłabiona jest.
Reszta kociejstwa trzyma się. Niech tak zostanie!
Nie wiem czy pamiętacie Emila. Młodego, nie zbornego chłopaka urzędującego po śmietnikach. Zbierającego złom i różne resztki. Pomogliśmy mu wykastrować kociczkę, którą zgarnął zimą ze śmietnika. Miłą bardzo chora mamę. Poznałam ją bo, o dziwo, wpuścili mnie do swego domu.
Czasem go widywałam. Zamienialiśmy parę słów i szliśmy swoja drogą. On czuje się wyobcowany. Sam przyznaje, że nie kojarzy szybko. Więc to były krótkie zdania. Wiem,że mama była bardzo chora. Udało się jej wyjść z tego. Zuzia, kociczka, wydobrzała.
Niedawno go spotkałam. O dziwo ,sam mnie zaczepił. Okazało się, że podrzucono mu maluszka. Siedział kilka dni w stercie drewna zanim wydostali go. To było jakiś czas temu. Teraz małą kicha. I zaczęła rujkować. Obiecałam, że poszperam po znajomych i pomożemy. Emil stwierdził, że nawet chętnie by ją oddał.
W poniedziałek zabrałyśmy z Anią Kiciusię ( tak ją nazwali). O dziwo, strasznie się mam Emila ucieszyła na mój widok. Aż mi było miło. Doskonale mama wygląda. Znowu mnie wpuścili bym zobaczyła koty. Krygowali się stanem lokalu ale co mnie to obchodzi. O dziwo nie czuć było kotami ani innym zapachem. Prócz palonego drewna. Pogadaliśmy , pośmialiśmy się. A koty piękne. Zadbane. Nie wypuszczane. Nie karmione resztkami ze śmietnika. Tylko kupują karmę. Nie najfajniejsza ale , w tak trudnej sytuacji, starają się. Bardzo się martwili, że zabiorę małą i nie oddam. Oni jednak by chcieli ją na powrót. Nie wiem co Wy sądzicie. Ale ja jestem za. To lepsze niż klatka czy pełen kociniec. Kochają je, dbają, są ważne. Jeśli coś będzie nie tak mam nadzieję, że odezwą się. Ja nie jestem w stanie jej przyjąć. Za dużo nas. Zbyt wielkie ryzyko dla Rity.
Strasznie się martwili kosztami. Pytali czy mogą po parę groszy oddawać co miesiąc. Musze podziękować Ani bo to ona wzięła na siebie "załatwienie" sprawy przez miasto.
Poprzedni zabieg pokryliśmy my z Januszem. Ten też bym sfinansowała ale Anka wykorzystała "znajomości". Mała w ogóle, z powodu Rity, miała trafić do niej gdyby jednak została.
Mała jest już po kastracji. Doskonale zniosła. Wsadzona jest na antybiotyk. To ładna, drobniusia burasia o wielkich oczach. Nie chuda. Czyściutka. Zresztą Zuzia, ta pierwsza, też wygląda jak pączek.
Gdy wychodziłam od nich
Na dniach ją odwieziemy.
I teraz mam dylemat. Dam saszetki i suche kotom. Akurat zamówiłam to się podzielę. Ale myślę o paczce z żywnością. Puszki mięsne, ryby w puszkach, hermetycznie zamknięta wędlina i sery, herbata, cukier, makarony i kasze, słodycze...może jakieś jajka i sosy w słoikach. Jakieś owoce np mandarynki i kilka bananów, cytryny. Arbuz? Coś co by zjedli i nie zepsuło się.
Nie chciałabym ich urazić ale chciałabym jakoś pomóc. Tam jest jeszcze babcia, bardzo chora.
Co o tym myślicie?