ścigany- czyli rzecz o ucieczkach

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Czw paź 30, 2003 13:50 ścigany- czyli rzecz o ucieczkach

Jak w tytule czyli o uciekających kotach i o goniących ich właścicielach, mniej lub bardziej skutecznie. Zapraszam do dzielenia się swoimi doświadczeniami a ja może zacznę od tego co wydarzyło się dzisiaj a pewnie i potem co nieco dopiszę bo Czajka od małego z wielka gracja wciela się w rolę zbiega. :x

Tylko uwaga, będzie długo. A to było tak:
7:20 rano jestem umówiona z wetem na pobranie Czajnikowi krwi, ładuję kotę do transportówki i idziemy. Weta mam kawałek od domu, na tyle blisko że na piechotę jest to przyjemny spacerek, na tyle daleko że z transportówką i niespokojnym kotem w środku jest to męczące. Do tego trzeba przejść przez spore skrzyżowanie (dużo samochodów, hałas, krótko mówiąc stres dla kota). Ale można podjechać autobusem przystanek i wtedy wet jest kilka kroków dalej. Dzisiaj rano stwierdziłam, ze sobie podjedziemy. Wsiadłyśmy w autobus, podjeżdżamy do przystanku, wysiadamy i nagle autobusem szarpie gwałtownie a ja z transportówką lecę do przodu, dodam że dopiero zaczynałam schodzić a autobus starego typu- wysoki wiec dystans do chodnika daleki, a transportówke mamy solidną i ciężką. Pierwsza myśl „jest wysoko, kotu może się stać krzywda” Więc staram się balansować z transportówką nad głową, wychodzi mi to kiepsko i po chwili leżę na chodniku a klatka kawałek dalej. Serce w gardle bo łupnęłyśmy całkiem mocno, podpełzam sprawdzić co z kotą ( jak zwykle w takich wypadkach włącza mi się super-optymistyczne myślenie „kot zabity!!!”) a tu mi nagle śmiga coś burego z klatki i leci przed siebie. Okazuje się że drzwiczki otwarte, jak pojęcia nie mam bo nic nie jest uszkodzone (to sprawdziłam już dużo później) a zamykałam dokładnie. Nic to, ratować kota! Transportówke odkopnęłam pod ławkę przystankową i za kotem. Kot przez ulice, ja przez ulice, kot przeskakuje przez płotek, ja przez płotek, biegniemy przez podwórko. A żeby było śmieszniej mam na sobie długaśną spódnicę, nic to, kieckę podkasałam, lecę kota wołam i mam coraz większego pietra bo przed nami kolejna ulica tym razem nie osiedlowa ale normalna, pełna samochodów. Czajnik tym czasem bije na głowę wszystkich kenijskich biegaczy razem wziętych, leci po piachu aż się kurzy i to prosto w stronę ulicy. Nagle zwrot, z przeciwnego kierunku na podwórko wychodzi facet z psem, pies niewielki ale bez smyczy, zobaczył pędzącą kotę i goni, kota stanęła jak wryta, nagle odwraca się i śmiga w drugą stronę, do mnie. Po drodze było drzewo, kot na drzewo, pies pod drzewo, facet do psa, ja do kota. Na szczęście trafił się myślący bo od razu jak dopadł psa to zapiął i zabrał w drugą stronę, inaczej nie wiem jak wysoko by zawędrowała i kolejny kłopot gotowy. A tak postałam pod drzewem pokiciałam ze 20 minut i w końcu kota zlazła, poszłyśmy po transportówke i do weta. Wet jak nas zobaczył to od progu „z wypadku?! Kot z wypadku?!” No i faktycznie bo obie byłyśmy brudne, ja jeszcze z podbitym okiem, które już zaczynało sinieć i porozbijanymi kolanami bo spadłam na kolana właśnie. Na szczęście Czajka cała, nie poobijana tylko wystraszona bardzo. Wet obejrzał ją dokładnie, pobrał krew, jeszcze pożartował że sobie biegi dla zdrowia urządziłam, tylko po co tak biednego kota straszyć. Finał całej historii taki, ze wróciłyśmy do domu Czajka dostała wołowinki, „bo biedny kotek strasznie się przestraszył” i poszła sobie spokojnie spać a ja pojechałam do pracy z nerwami w strzępach i nakrzyczałam na szefa…ładnie, nie ma co :oops: :oops: :oops:
Ech…a tego faceta z psem to będę wielbić do końca życia, jak go spotkam to podziękuję bo on się pewnie przejął że pies kota nastraszył a tymczasem pewnie Czajnikowi życie uratował.

zołta

 
Posty: 820
Od: Pon wrz 22, 2003 10:04
Lokalizacja: Warszawa-Łódź

Post » Czw paź 30, 2003 13:59

:strach: straszna historia ale napisana w taki sposob, ze nie moglam sie od smiechu powstrzymac
dobrze, ze oboje jestescie cali (no prawie cali).
Obrazek Obrazek

migaja

 
Posty: 12414
Od: Pon maja 06, 2002 15:54
Lokalizacja: Warszawa - Mokotów

Post » Czw paź 30, 2003 14:02

Ufff, co za historia. Chybabym w histerię po drodze popadła. Ale dlatego będę propagować ideę spacerów z kotem. Budyniorowi parę razy zdarzyło się wyrwać - w tym raz był bardzo wystraszony. Ale zawsze albo reagował na "stój" albo dobiegał do w miarę bezpiecznego miejsca i tam czekał - nie tracąc kontaktu wzrokowego. Nb, także jak parę razy uciekał z domu na klatkę to co pól pietra kontrolował czy ktoś za nim idzie. Najlepszy numer wywinął mi w porank przed kastracją jak sobie wyszedł, a ktoś na dole nie zamknął klatki. Ale grzecznie czekał przed wejściem (a ja gnaąłm za nim w samym T-shircie).
BluMki już nie jestem tak pewna..... :?
[url=http://www.TickerFactory.com/]
Obrazek
[/url]

lady_in_blue

 
Posty: 6164
Od: Pon kwi 22, 2002 10:35
Lokalizacja: Wola

Post » Czw paź 30, 2003 14:07

Historia straszna, ale świetnie opowiedziana. 'oczami wyobraźni' widziałam siebie goniącą za moim kitkiem :lol: Gratuluje zimnej krwi :wink:
prim

primary

 
Posty: 105
Od: Śro sie 20, 2003 13:41
Lokalizacja: Warszawa - Kabaty

Post » Czw paź 30, 2003 14:10

Czytałam i myslałam, że serce i wyskoczy z piersi...
Jak to dobrze |e wam si nic nie stalo :)
Obrazek

Koty łączą ludzi, którzy w innym przypadku nigdy by się nie spotkali.

Katy

 
Posty: 16034
Od: Pon sie 05, 2002 18:57
Lokalizacja: Kocia Mafia Tarchomińska

Post » Czw paź 30, 2003 14:24

Cholipcia, a ja nie mam opowiastek z ucieczek.
Raczej z zaparć.
Bo od wiosny do jesieni czynnie odchudzamy Juniora, chodząc z nim na wieczorne spacery z Axlem-ON-kiem u boku.
Spacery polegają na noszeniu kloca na rękach, aby przy moim rzęsistym słowotoku i jakze kojących (moje słownictwo) wypowiedziach Tomka (przy okazji jemu też się obrywa) Junior przeszedł chociaż 300m. Czasem się udaje. Ale czasem Junior zamienia się upartą pręgowaną cholerę , która siada na swym odchudzanym tyłku , łapami zarywa się w ziemi i ni cholera ruszć sie nie chcę. Jak pociągne, to Junior postepuje wedle zasady " jak głowa przejdzie to i reszta" i zsuwa z siebie obroże. Ja wtedy zamieniam się w anioła spokoju i niczym baletnica na chmurkach świńskim truchtem podbiegam do Juniorka -który siedzi na swym okraglutkim tyłku obserwuje cały ten cyrk- szemrząc miłe słówka w typie :Junior słoneczko, kochanie , stój słoneczko.
I w ten sposób, kot i tak zrobi to chce, a baba ukarana.

Basia_G

Avatar użytkownika
 
Posty: 8744
Od: Śro paź 02, 2002 15:33
Lokalizacja: Poznań

Post » Czw paź 30, 2003 14:40

Mój Wiki, w środku miasta, otworzył sobie po prostu transporter i wyskoczył :(
Maszerowaliśmy sobie spokojnie od weta,za rączkę prowadzilam tez najmłodsze me dziecię.
Wiki pognał w miasto,ja za nim,krzyknęłam tylko do Mika stój i się nie ruszaj, przy okazji do Wika też.Ani jeden ani drugi mnie nie posłuchał.
Tak więc ganał kot,za nim ja,a za nami synuś. Serce miałam w gardle,pobiłam chyba życiowy rekord w biegach.
Wiko całe szczęście wpadł na jakieś schody,pobiegł do góry i jak zawracał,już byłam na dole. Podstawiłam mu przenoskę i wskoczył do niej z powrotem. Na złapanie go w ręce nie mialam szans-miał obłęd w oczach ze strachu.
Godzinę po tym zdarzeniu trzęsły mi sie ręce.Na niesmiały komentarz mego dziecka,powiedziałam krótko-"Zamilcz!" Byłam zła na niego,że leciał za mną i mogło mu się coś stać- co nie omieszkałam też mu powiedzieć.

Na drugi dzień pojechałam po najmocniejszą przenoskę, o ktorej słyszałam -ma takie zabezpieczenia,ze nie może sie otworzyć.

Candy

 
Posty: 1409
Od: Wto lut 04, 2003 22:27
Lokalizacja: Małe Trójmiasto

Post » Czw paź 30, 2003 14:42

Straszna sytuacja, umarłabym o niego ze strachu. Kiedyś Szelma mi się wyrwała ze smyczy na spacerze, ale to było pod domem, biegła tylko naszą ulicą i oglądała sie na mnie. Im szybciej ją goniłam, tym szybciej ona uciekała. Stanęła wtedy, kiedy ja przystanęłam. Wtedy nic złego jej nie groziło, ale i tak nogi mi sie trzęsły ze zdenerwowania.
Prawdziwy horror przeżyłam natomiast z Pacankiem. Pojechaliśmy z nimi nad rzekę (wtedy mieliśmy tylko dwa koty). Chodzilismy z nimi na smyczach, ale były bardzo grzeczne, więc puściliśmy te smycze luzem, a one rzeczywiście biegły za nami jak psy. W pewnym momencie Pacuś wszedł w trzciny przy takim przydrożnym rowie i od tego momentu jakby sie zapadł pod ziemię. Wchodzilismy w ten rów, wołaliśmy, ja błagałam, płakałam, i nic. Te chwile (trwało to całe 22 minuty) wspominam jako jedne z najgorszych w moim życiu. Ja juz potem bylam przekonana, że on się nie odnajdzie. Trzciny szerokie na cztery metry, a za nimi pole z żytem wysokim na metr. W dodatku wiał taki silny wiatr, że ja nawet własnego wolania nie słyszałam. W koncu postanowiłam przemieszczać sie dnem rowu i przeczesywać te zarośla. Rów byl głęboki na poł metra, ja w sandałach, ale byłam naprawde dzielna. W koncu znalazłam niewdzięcznika, leżał sobie na trawce w trzcinach. Zobaczylam go po kilkunastu metrach czołgania się. Leżał z miną tak obojetną i nieczułą na moją rozpacz, że natychmiast wybuchnełam płaczem. Pamiętam, ze wracaliśmy autobusem do domu, ja miałam nogi po kolana wymazane brązowawą substancją, i w dodatku całe zakrwawione (od wbijających sie w nie trzcin), gębę całą szarą od kurzu i zapłakaną, ale byłam szczęśliwa. Bo ja juz widziałam siebie oczami wyobraźni chodzącą codziennie po tamtej okolicy i nawołującą :"Pacuś!!! Pacanek!!"
Obrazek

kordonia

 
Posty: 8759
Od: Czw sty 30, 2003 13:59
Lokalizacja: Elbląg

Post » Czw paź 30, 2003 15:08

Ale macie historie. 8O Ja podejzewam ze gdyby mi sie cos takiego przydarzylo jak uciekajacy kot, to bym nie dosc ze ze strachu umarla to jeszcze padlabym na chodnik i ryczala bijac glowa w asfalt. :oops:
Pieknie opisujecie. :love: :D Wiecej takich historii.

Na szczescie jak do tej pory nic mi sie takiego nie przydarzylo. Mimo kot mi uciekal po domu to jednak to nie to samo, nie bylo przy tym strachu. :roll:

ara

 
Posty: 3709
Od: Czw sie 14, 2003 14:58
Lokalizacja: Londyn

Post » Czw paź 30, 2003 15:15

I właśnie po to chodze na spery z Axlem ;-)
Kiedyś mi się tak stało, że Junio się wystrszaył i ruszył dpo przodu. Axle był spuszczony ze smyczy i biegł obok mnie.
Gdy zobaczył, że Junio sus, to w mgnieniu oka doelciał do niego, chwycił z kark i chłopaka przystopował.

Basia_G

Avatar użytkownika
 
Posty: 8744
Od: Śro paź 02, 2002 15:33
Lokalizacja: Poznań

Post » Czw paź 30, 2003 15:16

zołta: do ktorej lecznicy chodzisz? bo ja caly czas szukam jakiegos sensownego weta na ochocie...
Obrazek Obrazek

migaja

 
Posty: 12414
Od: Pon maja 06, 2002 15:54
Lokalizacja: Warszawa - Mokotów

Post » Czw paź 30, 2003 15:58

:strach:
Ale opowieści :strach:
Zaczynam dochodzić do wniosku, że chyba nie jestem aż taka całkiem nienormalna, ubierając Kissę w szelki przed włożeniem do transporterka... :roll:
Tyle tylko, że smyczy nie przypinam, bo się boję, że się w nią kicia zaplącze, więc jakby co, to i te szelki o kant d... rozbić... Ale zawsze łatwiej chwycić kota w szelkach, gdyby się wydostawał z transportera... Tym bardziej, że transporter tylko wiklinowy. No i czasami Kissa stanowczo odmawia powrotu do transportera - wtedy zostaje smycz i taszczenie koty na rękach. W samochodzie przypinam smycz do pasów z tyłu i kota robi za maskotkę na tylnej półce, wzbudzając często spore zainteresowanie :roll: Zawsze się wtedy boję, że mi ktoś w kuper wjedzie :?
Jedyna sytuacja, w której Kissa z własnej woli włazi do kosza to zakończenie wizyty u weta :lol:

ani

 
Posty: 3491
Od: Pon mar 10, 2003 23:31
Lokalizacja: Gdynia

Post » Czw paź 30, 2003 16:00

migaja chodzę do malutkiej lecznicy (2 wetów) na 1 Sierpnia, właściwie przy skrzyżowaniu 1 Sierpnia i al. Krakowskiej, tam przyjmuje doktor Wilczyński, który wg. mnie jest bardzo dobrym wetem, dobrze prowadzi Czajkę i dwa psy "po przejściach" mojego TŻ, mam telefon do niego (868-25-05) ale głowy nie dam czy jest dobry bo jakiś czas temu przenieśli się do innego pawilonu i mogli zmienić a ja raczej nie dzwonie tylko od razu jadę, jest tez kobieta ale nie orientuje sie czy dobra. Czasami chodze też do kliniki na Siemieńskiego (chyba 19, albo 21, koło szkoły), ale TYLKO do dr Trojanowskiej, reszta wetów z tej kliniki jest straszna.

zołta

 
Posty: 820
Od: Pon wrz 22, 2003 10:04
Lokalizacja: Warszawa-Łódź

Post » Czw paź 30, 2003 16:09

zołta pisze:migaja chodzę do malutkiej lecznicy (2 wetów) na 1 Sierpnia...

dzieki :D
niestety to kawal drogi odemnie :(
Obrazek Obrazek

migaja

 
Posty: 12414
Od: Pon maja 06, 2002 15:54
Lokalizacja: Warszawa - Mokotów

Post » Czw paź 30, 2003 16:57

Ale macie przygody-straszne :lol: tylko tak fajnie to opisujecie, że pęknąć mozna. Zołta choc nie wiem jak wyglądasz to juz cie widzę oczami wyobrazni jak ganiasz w tej podkasanej kiecce z podbitym okiem ale było widowisko. Swoja drogą co za ludzi, żeby nikt nie pomógł :evil: biednej,słabej kobiecie.
Wymiziaj biednego kotka-takie przeżycia, a potem jeszcze do weta wzięli, no co za ludzie!!! :lol:

betix

 
Posty: 2007
Od: Pon sie 11, 2003 22:37
Lokalizacja: Radzionków k.Bytomia

[następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Blue, Google [Bot], Majestic-12 [Bot], Silverblue i 33 gości