Spanikowałam. Jest mi bardzo głupio, ale po prostu moje doświadczenie z kotami (w ogóle ze zwierzątkami) jest taaaakie malutkie.
Kit rzuca się cały czas. Paradoksalnie dało mi to czas na obserwacje.
Nie używa pazurków. Choć oczywiście nie jest miło siedzieć sobie spokojnie i nagle czuć na głowie ciężar kota
(no właśnie, w chwili, kiedy to piszę, znowu to poczułam). Tym bardziej niefajne jest, kiedy atak następuje z przodu. Kot skacze wtedy aż do oczu.
Udało mi się ustalić, że ataki kota mają miejsce zawsze w jednym i tym samym miejscu. Kiedy siedzę przy komputerze i piszę. Myślę, że po prostu jest zazdrosny o uwagę, jaką poświęca się temu dziwnemu urządzeniu. Niestety, akurat komputer ostatnio jest moim narzędziem pracy i z powodu fanaberii ogoniastego nie mogę przestać pisać. Nie powrócę przecież do tradycyjnych metod i nie zaostrzę sobie gęsiego pióra. To zresztą niewiele by dało, bo za ołówek też łapie. TŻ twierdzi, że Kitek traktuje mnie jak drugiego kota. Coś w tym może być. Po takich "rzucankach" bardzo chętnie reaguje na wspólne gonitwy w myszą na sznurku. potrafi tak wariować godzinę, a potem pada na środku pokoju z rozłożonymi łapkami.
Ale się rozpisałam, uff....
Aha - taki "mściwy" atak nastąpił tylko raz. Wyglądało to tak: kot wskoczył mi na ramiona, zjeżył się cały i... nafukał mi prosto do ucha
Również nie było pazurów w użyciu.
Pewnie macie rację, że drugi kot jest nieodzowny.
Nelly - coraz bardziej jestem zdecydowana na jakąś wersję syberyjczyka. Opinie o bezproblemowym charakterze tych kotów działają łagodząco na moje wyniszczone wybrykami zadziornego Kitka serduszko