Coś Wam opowiem... to pewnie nie było nic wyjątkowego, jeśli chodzi o działalność koteczków, ale dla mnie - bomba!
W sobote o 16:00 był ślub moich przyjaciół.
O godzinie 15:20 byłam już ubrana. Zakładam buciki - takie ze szpicem. W lewym coś mnie uwiera w czubku. Wkładam rękę, a tam, proszę ja Was, myszka. Taka już dawno oskalpowana, bez futra, ale za to z klejem na wierzchu. I ona mi się tam albo zaklinowała, albo przylepiła, w każdym razie tkwiła uporczywie a do czubka trudno sięgnąć. A tu trzeba wychodzić... Dostałam ataku śmiechu. Im bardziej nie mogłam wyciągnąć myszy, tym bardziej się śmiałam, więc byłam tym słabsza i tym bardziej nie mogłam wyciągnąć myszy. I co? Mam iść na wesele z myszą w bucie?
Po 10 minutach udało mi się ją oderwać nożem.
Swoją drogą, jak wyjeżdzałam w czerwcu na długi weekend (Florcia zostawała z moim bratem), to po przyjeździe na miejsce znalazłam w bagażu całkiem przyzwoitą myszkę.
Pozdrawiam!