Megi... Izzy rzeczywiście był (i pewno jest nadal) cudny, też prawie w nim się zakochałam,no... ale nie dla mnie. Jeden kocurek już w domu, a ja przyjechałam po Ingę. Wiesz, ona była już moja od momentu narodzin, bo ja dużo wcześniej ją sobie wymyśliłam... począwszy od rodziców, poprzez umaszczenie (wręcz niespotykane, myślałam nawet, że koty nie rodzą się w takim kolorze, przynajmniej ja o takim norwegu nie słyszałam), nie wspominając już o szczegółach, a skończywszy na charakterze.
Inga to diabełek w kociej skórce, mocny charakter (wódz całego stada), wszędzie jej pełno, a jednocześnie taka córcia mamusi... jak tylko usiądę, ładuje mi się na kolana, a pyszczek to sama nie wie, gdzie ma wsadzić... najchętniej wbiłaby się we mnie całkowicie...
Tygrys (Fazzy) to prawdziwy oddany przyjaciel, nie opuszcza mnie nawet na moment, towarzyszy przy każdej czynności i cały czas chodzi przy nodze jak pies (to główna atrakcja dla gości, specjalnie każą mi chodzić tam i spowrotem, po schodach do góry i na dół)
Nikita, w odróżnieniu do dwóch poprzednich furiatów, jest bardzo grzeczna... to taka przyjaciółka wszystkich, no ale pewno jeszcze się nauczy od urwisów....
No to się wygadałam