Willie - narzeczony dla Nevady (co to jest?- wizytor).

Napisane:
Czw sie 28, 2003 11:08
przez vivaldi
Na początku sierpnia przywieźliśmy z Czech niebieskiego kocurka balijskiego, Cuivienena z Valimaru (jak nie przekręciłem) w skrócie zwanego Willie. Ponieważ Nevada do kwestii rozmnażania podchodziła bardzo opornie, zdecydowaliśmy się na sprowadzenie kocurka, który dzieliłby z nią terytorium. Willie jest synkiem Cecyla del Arte, który na wystawie we Wrocławiu rzucił mnie na kolana i pozwolił na oddanie pokłonu

(
www.volny.cz/mandovcova), oraz Minttu, koteczki ciut nieletniej kiedy rodziła, więc Willie jest oficjalnie gigantycznym trzymiesięcznym kociakiem (na oko dałoby się ze dwa więcej)

. Kotek zaadaptował się bardzo szybko, Nevada na razie trzyma go na dystans, szybko jednak malejący. Czasem jedzą z jednej miseczki, śpią obok, czasem natomiast księżniczka, poirytowana chodzącym za nią krok w krok kociakiem, potrafi walnąć niebieską macką. Ogólnie rzecz biorąc koty mają się dobrze.
Mam jednak inny dylemat: od pewnego czasu namyślam się nad znalezieniem nowych domów dla półnorweskich. Są to koty wychodzące, i w końcu coś może im się stać. Obecnie nie jestem w stanie zmusić rodziców do zmiany kastratom statusu na niewychodzące, zwłaszcza że udowodniły już nadzwyczajną zdolność do przenikania granic i kordonów, i wszelkie działania w tym kierunku okazały się być nieskuteczne. Czy Waszym zdaniem dwuletni kot po zmianie miejsca na zabezpieczone mieszkanie/dom przyjmie do wiadomości ograniczenie wolności, któremu dotąd nie podlegał?

Napisane:
Czw sie 28, 2003 11:53
przez Basia_G
Spoko, że przyjmie.
Mam teraz ( z dwa m-c) 6-letniego Klakiera. Całe zycie szwędał się po dworze. Gdy do mnie przybył natychmiast stracił ochotę. Nawet "łebka nie wychyla" z balkony, gdy go coś zainteresuje na dworze. Musze stwierdzić, że jest w tej kwestii o niebo grzeczniejszy od tlusciocha- Juniora.

Napisane:
Pt sie 29, 2003 15:16
przez vivaldi
Droga powrotna z Willim była koszmarna. Czekało nas 500 km, częściowo w górach, był 5 sierpnia i środek fali upałów, a w samochodzie nie mamy klimatyzacji. Baliśmy się że nie dowieziemy kocurka, choć mały był wielkości Nevady. Jarka (hodowczyni) doradziła okrycie transporterka mokrymi ręcznikami. Jednak samo użycie transporterka było błędem. Godzinę później na postoju przepakowałem małego w puszorki i założyłem smycz, odtąd jechał na kolanach obłożony (z przerwami) ręcznikami - ten system chłodzenia doskonale zdawał egzamin. Co jakiś czas postój, Willie miał spacerek, podczas którego z zapałem wcinał zielone. Pozwalałem, bo niczego innego nie ruszał. Po 15-tej upał wyraźnie zelżał, więc ręczniki stały się zbędne, a kocurek asekurowany smyczą zlazł na wycieraczkę i ułożył się między moimi butami. Z wyjątkiem pierwszego etapu, kiedy to szalał i dyszał w transporterku, drogę znosił doskonale.
Nevada przywitała nowego lokatora złością i sykami, wyraźnie zazdrosna, denerwowało ją też to, że mały (jej wielkości), cały czas za nią chodził i chciał się bawić. Biedak był smutny, żaden kot nie chciał się z nim bawić: syjamczyca jak wyżej, Bubon go olał kompletnie, Mimit powąchał, odnotował obecność i tradycyjnie poszedł domagać się żarcia.
Nevada po prawie pięciomiesięcznej przerwie w końcu załapała się na ruję i pojechała do Filemona - zresztą swojego ojca. Willie pojechał w drugim transporterku, do okazania doświadczonej hodowczyni - sami nie damy rady ocenić kota wg standardów rasy, a ten puchacz ma pełnić rolę narzeczonego niebieskopyskiej. Wątpliwości budziło zwłaszcza lekkie zezowanie na prawe oko, które czasami można zaobserwować. Pani Maria oceniła Williego jako ładnego kocurka z drobnymi felerami, które jednak nie powinny przeszkodzić w uzyskaniu licencji hodowlanej, a pewnie i różnych tytułów (np. uszy mógłby mieć większe, tyle że nie mieściłby się z nimi w drzwiach). Jest to o tyle ważne, że kocurka powinno się promować - stąd dobrze jest pokazywać się z nim na wystawach. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że w Wielkopolsce mamy z kocurów tylko Filemona (SIA/BAL) (Egon(ORI) zostanie/został ? wykastrowany, nie wiem co z jego potomstwem), to mam tu rzadkiego zawodnika, stanowiącego pożądany materiał genetyczny. Teraz poproszę o trzymanie kciuków, żeby się ten materiał genetyczny nie zmarnował - jak Willie zacznie znaczyć to się chyba z nim do chlewika babci przeprowadzę, bo inaczej rodzice będą po mnie skakać, coby małego odjajczyć :-(
Wracając do Nevady: pojechała do Filemona, po wielkich trudach dała się trzy razy pokryć, pojechałem po zołzę (trwało to raptem trzy dni, wpakowałem się poza kolejnością), hodowczyni pokazała jak przytrzymać kotkę ("tu przytrzymujemy, wysoko żeby kocur mógł chwycić za kark, Filemon chodź, już jest bezpiecznie" Filemon przyszedł i zrobił co trzeba - co za wyszkolenie, kocur kryjący na rozkaz) i wracamy do domu. W domu ruja jeszcze przez dwie i pół doby, więc nie jesteśmy pewni, czy Nevada zaszła. Od Williego raczej ją izolowaliśmy, nawoływał prawie tak jak ona, usiłował kryć, a ponieważ robił to dość niewprawnie, to nie rozdzielaliśmy ich na sygnale. Niosę sobie garnek do kuchni, a tu Willie zostaje przypadkiem wypuszczony. Ponieważ Nevady nie widziałem w pobliżu, odniosłem garnek i po dziesięciu sekundach wracam, a tu Wilie w akcji, pozycja jak najbardziej prawidłowa, zanim go zdjąłem Nevada wydała z siebie głośne warkoto-bulgotanio-skrzeczenie... Wymiękłem... Nie jestem pewien czy to ten sam dźwięk co przy kryciu, bo przy kryciu Filemonem działo się tyle, że zwyczajnie nie zwróciłem uwagi. Czy może mi wyjść z tego miot SIA i do tego jeden puchacz?
Po kilku dniach oglądania futrzanego cuda doszliśmy do wniosku, że miał on golony brzuszek. Wysłalismy zapytanie do Jarki o to, jak też o to, czy Willie był specjalnie szkolony do rozrzucania żwirku po podłodze. Odpowiedź brzmi:
- Willie as a small baby had only little celiocele. I have
prefered to operate him in spite of our VET told us that this
celiocele is realy very small and that during his growing goes
away itself. It was cca 3 months ago. - And about throwing of
gravel: Yes, some of our cats throw gravel out and I would like
myself to know what to do ;-)
I tutaj pytanie do forumowiczów majacych większy słownik/zasób słownictwa od naszego: co to takiego - "celiocele"?. Resztę zrozumieliśmy, tego nie.
Ciekawie przedstawia się problem komunikacji z Jarką. Osobiście jakoś nigdy nie dałem rady nauczyć się żadnego języka obcego. Jestem w stanie mniej więcej zrozumieć angielski tekst Jarki z e-mailu, czego nie zrozumiem tłumaczy mi siostra, ona też przerabia moje teksty do Jarki na angielski. Przy odbiorze Williego Jarka mówiła po czesku (do mnie), po niemiecku (do matki), ja odpowiadałem po polsku głośno i wyraźnie, a wszyscy dużo gestykulowali. Ojciec nic nie mówił, ze stoickim spokojem znosząc całą wycieczkę po kota. Nic nie mówił, bo się tylko rosyjskiego uczył, a jak mówi to było dawno i nieprawda, a wyczyny swojej żony i potomstwa tylko tak może znosić i nie oci.. oszaleć. Za co Mu cześć i chwała. Jak mi z tego hodowla wyjdzie, to ją Michałki nazwę, coby tacie pomnik chociaż taki wystawić.
Vivaldi

Napisane:
Pt sie 29, 2003 15:26
przez Deli
Z tego, co wywnioskowałam ze znaczeń "coelio-" i "-cele", chodziło o przepuklinę brzuszną, ale gwarancji Ci nie dam.

Napisane:
Pt sie 29, 2003 16:21
przez Oberhexe
Vivaldi, kryłeś ojcem???????


Napisane:
Pt sie 29, 2003 16:25
przez Olivia
Oberhexe pisze:Vivaldi, kryłeś ojcem???????

Megi inbred tego typu wcale nie jest rzadkością.
zwłaszcza jeżeli ojciec jest rewelacyjny , brak innego "materiału genetycznego" i wcześniej w rodowodzie nie ma zbyt bliskich kojarzeń.
podobno z takiech kryć bardzo często wychodzą przepiękne kociaki.

Napisane:
Pt sie 29, 2003 17:51
przez tonia
z tego co napisales, wynika, ze kocurek mial przepukline pepkowa...jemu oczywiscie to nie zaszkodzi, ale o ile wiem, moze to byc wada genetyczna(jego dzieci takze moga ale nie musza rodzic sie z przepuklina) hodowczyni nie powinna sprzedawac wobec tego kotka do hodowli, lecz tylko do kochania...przykro mi to pisac, ale zwlaszcza u kocurow bywa to niebezpieczne, bo pomimo operacji tendencja zostaje:cry: generalnie taka wada jest dyskwalifikujaca w hodowli...

Napisane:
Pt wrz 05, 2003 16:01
przez vivaldi
Faktycznie kryłem ojcem, a powody jak wyżej wymienione: między kotami nie ma żadnego pokrewieństwa, Filemon jest rewelacyjnym kocurem (wyjdzie z tego 3/4 Filemona z domieszką Dżany - syjama starego typu), i nie ma już innego kocura w okolicy. Egon (ORI) nie potrafił Nevady pokryć, możliwe że przez brak doświadczenia opiekunów (zresztą pewnie im nie zależało), natomiast wyszperany syjam z PZF okazał się być już kastratem (znaczenie).
Pogrzebałem trochę w temacie przepukliny. Hodowczyni od Nevady jest zdania, że to raczej źle podwiązana pępowina była przyczyną takiego stanu rzeczy (Jarka podkreśla, że "celiocele" była mała), ewentualnie można tym obarczyć niesprzyjające okoliczności - młoda kotka i pierwszy miot siedmiu kociąt. Na okoliczność obciążeń genetycznych wyślę jednak zapytania do Jarki, a jak da radę to i do macierzystej hodowli Minttu.
Vivaldi

Napisane:
Pt wrz 05, 2003 17:36
przez Blue
Wiesz - nie miej mi za zle ale...
Jak sobie przeczytalam Twoja historie... Krycie kotki niemal na sile (bo ona tego nie chciala, bronila sie, musieliscie ja trzymac - mi to niemal na gwalt zakrawa

), niedodpilnowanie jej mimo rui i byc moze - pokrycie zbyt mlodym kocurkiem (nabywca kociat pewnie chcialby miec pewnosc ze to kocieta po kocurze wpisanym w metryke a nie innym - zezujacym i w sumie jeszcze kociaku), kupno kocurka od osoby ktora robi przekret - a wiec dopuszcza do ciazy zbyt mloda kotke i miesza w papierach...
Nie podoba mi sie to


Napisane:
Pt wrz 05, 2003 17:51
przez Ella
Mnie też się nie podoba...
Dzięki Blue, że mogę się podpisać pod Twoim postem.
Nie wiem po co to wszystko
Szkoda mi Nevady
Musisz ją rozmnażać?

Napisane:
Pt wrz 05, 2003 17:57
przez tonia
akurat zdanie mam podobne do Blue, ale w kwestii "podwiazania" pepowiny, to juz rece mi opadly! czy slyszales kiedykolwiek o kotce, ktora "podwiazuje pepowine"? kotka z natury swej przegryza ja na ok. 4cm od brzuszka kociaka...jezeli robi to sam nadgorliwy hodowca ( a ja np. do nich naleze) , to rowniez ja " przegryza" w takiej samej odleglosci...niczego sie nie podwiazuje! przepuklina pepkowa nalezy do grupy wad genetycznych i osobniki niosace ja bezwarunkowo nie powinny byc dopuszczane do hodowli, by nie mnozyc kotow z wada, to raz, a dwa, ze tak jak napisalam wczesniej, dla kotow hodowlanych (kotka - porod, a kocur - krycie ) jest to zbyt duze ryzyko np. uwiezniecia przepukliny...hodowczyni po prostu okazala sie byc malo przewidujaca...

Napisane:
Pt wrz 05, 2003 17:59
przez eve69
Blue pisze:Wiesz - nie miej mi za zle ale...
Jak sobie przeczytalam Twoja historie... Krycie kotki niemal na sile (bo ona tego nie chciala, bronila sie, musieliscie ja trzymac - mi to niemal na gwalt zakrawa

), niedodpilnowanie jej mimo rui i byc moze - pokrycie zbyt mlodym kocurkiem (nabywca kociat pewnie chcialby miec pewnosc ze to kocieta po kocurze wpisanym w metryke a nie innym - zezujacym i w sumie jeszcze kociaku), kupno kocurka od osoby ktora robi przekret - a wiec dopuszcza do ciazy zbyt mloda kotke i miesza w papierach...
Nie podoba mi sie to

mi tez
nie tak chcialabym wyobrazac sobie hodowle kotow rasowych, zupelnie nie tak


Napisane:
Pt wrz 05, 2003 18:01
przez tonia
sorry, nie doczytalam

miot siedmiu kociat dla nawet mlodej i niedoswiadczonej kotki syjamskiej (lub z tej grupy) nie jest niczym szokujacym: moja filona miala w pierwszym miocie dziewiec (!) i bez wad...

Napisane:
Pt wrz 05, 2003 20:12
przez Blue
Toniu - mozna podwiazywac pepowine szczegolnie gdy do jej przecinania czlowiek uzywa ostrych nozyczek. Ale przypuszczam ze hodowczyni chodzilo raczej o zbyt blisko odcieta pepowine.
Mnie zastanawia bardziej pewna niekonsekwencja - skoro przepuklina byla mala - to po co ja operowano u tak mlodego kociaka?
Spora czesc przepuklin sama z czasem sie zmniejsza lub zanika - nie wymagajac zabiegu operacyjnego i nie stwarzajac zadnego zagrozenia. Problem sprawiaja jedynie przepukliny duze, takie w ktorych jelito moze uwieznac.
Operacja malej przepukliny to wieksze ryzyko niz potencjalny zysk - rozciete miesnie brzucha sa podatne na rozejscie sie i powstanie naprawde duzej przepukliny pooperacyjnej. Ciecie przy usuwaniu przepukliny jest dosyc duze - a upilnowanie malego kociaka zeby sie nie bawil, nie skakal i nie uprawial zapasow przez czas rekonwalescencji - jest trudne.
Dlatego wiekszosc przepuklin, jesli zachodzi koniecznosc ich zoperowania a nie sa bardzo duze i niebezpieczne - operuje sie przy kastracji - gdy kot ma juz silne miesnie brzucha, gdy wiadomo ze przepuklina sama sie nie zamknie i korzystajac z narkozy podczas zabiegu.
Operowanie kociecia z malutka przepuklina? Po co?
Zeby cos ukryc?
Wogole czuje jakis niesmak w tej calej historii... Postepowanie tej hodowczyni, postepowanie autora watku...
Ciezko jest mi wykrzesac jakis entuzjazm...