» Pt sie 29, 2003 15:16
Droga powrotna z Willim była koszmarna. Czekało nas 500 km, częściowo w górach, był 5 sierpnia i środek fali upałów, a w samochodzie nie mamy klimatyzacji. Baliśmy się że nie dowieziemy kocurka, choć mały był wielkości Nevady. Jarka (hodowczyni) doradziła okrycie transporterka mokrymi ręcznikami. Jednak samo użycie transporterka było błędem. Godzinę później na postoju przepakowałem małego w puszorki i założyłem smycz, odtąd jechał na kolanach obłożony (z przerwami) ręcznikami - ten system chłodzenia doskonale zdawał egzamin. Co jakiś czas postój, Willie miał spacerek, podczas którego z zapałem wcinał zielone. Pozwalałem, bo niczego innego nie ruszał. Po 15-tej upał wyraźnie zelżał, więc ręczniki stały się zbędne, a kocurek asekurowany smyczą zlazł na wycieraczkę i ułożył się między moimi butami. Z wyjątkiem pierwszego etapu, kiedy to szalał i dyszał w transporterku, drogę znosił doskonale.
Nevada przywitała nowego lokatora złością i sykami, wyraźnie zazdrosna, denerwowało ją też to, że mały (jej wielkości), cały czas za nią chodził i chciał się bawić. Biedak był smutny, żaden kot nie chciał się z nim bawić: syjamczyca jak wyżej, Bubon go olał kompletnie, Mimit powąchał, odnotował obecność i tradycyjnie poszedł domagać się żarcia.
Nevada po prawie pięciomiesięcznej przerwie w końcu załapała się na ruję i pojechała do Filemona - zresztą swojego ojca. Willie pojechał w drugim transporterku, do okazania doświadczonej hodowczyni - sami nie damy rady ocenić kota wg standardów rasy, a ten puchacz ma pełnić rolę narzeczonego niebieskopyskiej. Wątpliwości budziło zwłaszcza lekkie zezowanie na prawe oko, które czasami można zaobserwować. Pani Maria oceniła Williego jako ładnego kocurka z drobnymi felerami, które jednak nie powinny przeszkodzić w uzyskaniu licencji hodowlanej, a pewnie i różnych tytułów (np. uszy mógłby mieć większe, tyle że nie mieściłby się z nimi w drzwiach). Jest to o tyle ważne, że kocurka powinno się promować - stąd dobrze jest pokazywać się z nim na wystawach. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że w Wielkopolsce mamy z kocurów tylko Filemona (SIA/BAL) (Egon(ORI) zostanie/został ? wykastrowany, nie wiem co z jego potomstwem), to mam tu rzadkiego zawodnika, stanowiącego pożądany materiał genetyczny. Teraz poproszę o trzymanie kciuków, żeby się ten materiał genetyczny nie zmarnował - jak Willie zacznie znaczyć to się chyba z nim do chlewika babci przeprowadzę, bo inaczej rodzice będą po mnie skakać, coby małego odjajczyć :-(
Wracając do Nevady: pojechała do Filemona, po wielkich trudach dała się trzy razy pokryć, pojechałem po zołzę (trwało to raptem trzy dni, wpakowałem się poza kolejnością), hodowczyni pokazała jak przytrzymać kotkę ("tu przytrzymujemy, wysoko żeby kocur mógł chwycić za kark, Filemon chodź, już jest bezpiecznie" Filemon przyszedł i zrobił co trzeba - co za wyszkolenie, kocur kryjący na rozkaz) i wracamy do domu. W domu ruja jeszcze przez dwie i pół doby, więc nie jesteśmy pewni, czy Nevada zaszła. Od Williego raczej ją izolowaliśmy, nawoływał prawie tak jak ona, usiłował kryć, a ponieważ robił to dość niewprawnie, to nie rozdzielaliśmy ich na sygnale. Niosę sobie garnek do kuchni, a tu Willie zostaje przypadkiem wypuszczony. Ponieważ Nevady nie widziałem w pobliżu, odniosłem garnek i po dziesięciu sekundach wracam, a tu Wilie w akcji, pozycja jak najbardziej prawidłowa, zanim go zdjąłem Nevada wydała z siebie głośne warkoto-bulgotanio-skrzeczenie... Wymiękłem... Nie jestem pewien czy to ten sam dźwięk co przy kryciu, bo przy kryciu Filemonem działo się tyle, że zwyczajnie nie zwróciłem uwagi. Czy może mi wyjść z tego miot SIA i do tego jeden puchacz?
Po kilku dniach oglądania futrzanego cuda doszliśmy do wniosku, że miał on golony brzuszek. Wysłalismy zapytanie do Jarki o to, jak też o to, czy Willie był specjalnie szkolony do rozrzucania żwirku po podłodze. Odpowiedź brzmi:
- Willie as a small baby had only little celiocele. I have
prefered to operate him in spite of our VET told us that this
celiocele is realy very small and that during his growing goes
away itself. It was cca 3 months ago. - And about throwing of
gravel: Yes, some of our cats throw gravel out and I would like
myself to know what to do ;-)
I tutaj pytanie do forumowiczów majacych większy słownik/zasób słownictwa od naszego: co to takiego - "celiocele"?. Resztę zrozumieliśmy, tego nie.
Ciekawie przedstawia się problem komunikacji z Jarką. Osobiście jakoś nigdy nie dałem rady nauczyć się żadnego języka obcego. Jestem w stanie mniej więcej zrozumieć angielski tekst Jarki z e-mailu, czego nie zrozumiem tłumaczy mi siostra, ona też przerabia moje teksty do Jarki na angielski. Przy odbiorze Williego Jarka mówiła po czesku (do mnie), po niemiecku (do matki), ja odpowiadałem po polsku głośno i wyraźnie, a wszyscy dużo gestykulowali. Ojciec nic nie mówił, ze stoickim spokojem znosząc całą wycieczkę po kota. Nic nie mówił, bo się tylko rosyjskiego uczył, a jak mówi to było dawno i nieprawda, a wyczyny swojej żony i potomstwa tylko tak może znosić i nie oci.. oszaleć. Za co Mu cześć i chwała. Jak mi z tego hodowla wyjdzie, to ją Michałki nazwę, coby tacie pomnik chociaż taki wystawić.
Vivaldi